sobota, 10 maja 2014

SEVENTH CODE (Sebunsu kôdo, Japonia, 2013)

 


Seventh Code (2013) on IMDb
MOJA OCENA: 7/10

O co chodzi?

Akiko przybywa do Władywastoku, w Rosji. Tam bowiem zatrzymał się przystojny biznesmen Matsunaga, z którym kiedyś raz się spotkała i które to spotkanie odmieniło jej życie. Wygląda na to, że Akiko zakochała się w mężczyźnie, lecz Matsunaga ledwo sobie przypomina dziewczynę i nie jest zainteresowany dalszą znajomością. Akiko jednak nie ma zamiaru pozostawić Matsunagi w spokoju i ciągnąc za sobą wielką walizkę podąża za mężczyzną. Nie zraża się nawet towarzystwem rosyjskiej mafii, z którą Matsunaga prowadzi szemrane interesy. Natrętność Akiko w końcu wywołuje reakcję mafiosów, którzy zarzucają dziewczynie worek na głowę i wywożą za miasto. Pozbawiona bagażu i pieniędzy znajduje zatrudnienie w japońskiej knajpce we Władywastoku prowadzonej przez Saito. Nie rezygnuje jednak ze znalezienia Matsunagi i co więcej wciąga Saito w jego śledzenie. Tymczasem okazuje się, że interesy, które prowadzi jej ukochany są wyjątkowe niebezpieczne: dotyczą przemytu elektronicznych urządzeń znajdujących się na wyposażeniu bomby atomowej. Wkrótce poleje się krew.

Od komedii romantycznej do bomby atomowej

Kiyoshi Kurosawa traktuję kino jak nieustanne wyzwanie. Choć międzynarodowe uznanie przyniosły mu egzystencjalne horrory pokroju „Cure” i „Pulse”, obrusza się, gdy próbuje się go zamknąć w szufladce z napisem „kino grozy”. I słusznie. Bowiem w jego liczącej prawie trzydzieści lat reżyserskiej karierze mierzył się, i z filmową erotyką, i kinem gangsterskim, filmami zemsty, komediami, dramatami, thrillerami, obrazami science-fiction a nawet z serialem telewizyjnym.  Kurosawa często podkreśla w wywiadach, że stara się, aby kolejny jego film różnił się od poprzedniego i trzeba mu przyznać, że to ambitne założenie udaje mu się  konsekwentnie realizować. „Seventh Code”, ostatni jak do tej pory obraz Japończyka, jest całkowitym przeciwieństwem nakręconego w tym samym roku 2013, ale wcześniejszego o kilka miesięcy „Reala”. Gdy film ten był jedną z najdroższych i najefektowniejszych produkcji w dorobku Kurosawy, „Seventh Code” przypomina obrazy reżysera z czasów V-Cinema z więcej niż skromnym budżetem, kręcone w ekspresowym tempie i zazwyczaj w ograniczonym formacie czasowym (omawiany obraz trwa godzinę). Druga istotna różnica to konwencja, którą w „Realu” było science-fiction, zaś w „Sevnth Code” jest film sensacyjny. Po raz pierwszy zresztą Kurosawa sięga po ten gatunek, jak też po raz pierwszy zdecydował się nakręcić zdjęcia poza Japonią, bo w rosyjskim Władywastoku. 

Każdy kto widział choć jeden film Japończyka wie, że reżyser brutalnie obchodzi się z gatunkowymi konwencjami. Traktuje je jako punkt wyjścia, by wraz z rozwojem filmowej akcji coraz bardziej się od nich oddalać. W „Seventh Code” pozwala sobie na jeszcze większe odstępstwo: w ogóle nie zaczyna od formuły kina sensacyjnego, ale od komedii romantycznej. Dopiero po ok. dwudziestu minutach akcja wskakuje na tory sensacyjnej intrygi o nielegalnym handlu wyposażeniem bomby atomowej. Nie wiem, czy Kurosawa oglądał „Frantic” Romana Polańskiego, ale nie mogłem się oprzeć przed skojarzeniami z tym filmem. Istnieje między obrazem Japończyka a Polaka wiele podobieństw, choćby skoncentrowanie intrygi wokół nielegalnego przemytu istotnego elementu konstrukcji bomby atomowej, choćby przez przypadkowe wplątanie w tę sensacyjną intrygę bohaterów, czy wreszcie poprzez potraktowanie owego niebezpiecznego elementu jako swoistego McGuffina, który sam w sobie nie ma żadnego ukrytego znaczenia, posiada za to znaczenie dramaturgiczne, nakręcając fabułę. Nawet podobne jest u obu twórców wyraźne pastiszowe potraktowanie reguł kina sensacyjnego, choć w tej materii Kurosawa posuwa się dalej.

Testując naturę kina

Co to znaczy? Że twórca „Pulsu” z pełną premedytacją spycha sensacyjną akcję na drugi plan albo w ogóle poza kadr. O podejrzanych interesach Matsuangi dowiadujemy się ze słów Saito, transakcji między biznesmenem a gangsterami nie widzimy, scena zastrzelenia jednego z bohaterów w ogóle nie jest pokazana, miejscem składowania niebezpiecznego gadżetu są ruiny, do których wejścia strzeże niczym w bankowym skarbcu fotokomórka. Jakby tego było mało Kurosawa dokonuje w finałowej scenie zaskakującego zwrotu akcji, zmieniając naszą dotychczasową perspektywę postrzegania filmu i głównej bohaterki, pod koniec swej historii nie waha się włączyć zupełnie niezwiązanej ze stylistyką obrazu sceny ze śpiewającą Atsuko Maedą, odtwórczynią roli Akiko i była członkinią girls bandu AKB48, a całość wieńczy iście wybuchowo (więcej nie zdradzę).

Nie da się ukryć, iż „Seventh Code” przypomina nie tylko wczesne filmy realizowane przez Kurosawę dla małych, niezależnych wytwórni w ramach V-Cinema, ale że ponadto przypomina jego dwa pierwsze filmy inspirowane dokonaniami Jean Luc Godarda. „Kandagawa Wars” oraz „The Excitement of the Do-Re-Mi-Fa Girl ” dekonstruowały w duchu Nowej Fali gatunek pinku eiga, w omawianym filmie twórca „Cure” dekonstruuje gatunek kina sensacyjnego, ale w przeciwieństwie do swych wczesnych filmów nie jest to dekonstrukcja zupełna. Coś jednak zostaje. „Seventh Code” można potraktować jako grę z filmową konwencją i oczekiwaniami widza, jako postmodernistyczny fajerwerk albo po prostu jako kolejny film, który Kurosawa testuję naturę kina, zadając wciąż, niezmienne od początku swej kariery pytanie: czym jest kino? Ale wydaje mi się, że choć uzasadnione, jest to jednak powierzchowne odczytanie filmu.

W pułapce przeszłości

Miłośnicy kina bez trudu odkryją w „Seventh Code” wiele ulubionych tematów i motywów japońskiego artysty. Problem tożsamości jako nieuchwytnej i zmiennej natury człowieka; problem obcości, motyw szukania swego miejsca w świecie, motyw zagrożenia atomowego oraz wzajemnej relacji przeszłości i przyszłości. Nie wiem czy ten ostatni wątek w filmie jest najistotniejszy, ale warto mu się przyjrzeć. Temat przeszłości i przyszłości objawia się w większości filmów Kurosawy, czasem sygnalizują go tytuły (np. „Bright Future”), czasem stanowi istotny element dramaturgiczny jak w mini-serialu „Penance”, czasem można wywnioskować go z symboliki filmu (np. „Retribution”). Najogólniej mówiąc przeszłość u twórcy „Tokyo Sonata” symbolizuje niezmienność, stagnację, utkwienie w miejscu, niezdolność do przemiany, ruiny i zaniedbane, zapomniane industrialne obszary. Przyszłość jest natomiast przeciwieństwem tych wszystkich symbolicznych konotacji, wskazując na zmienność, rozwój, zdolność do przemiany, nadzieję, młodość, szczęście.

W „Seventh Code” przeszłość również dopada bohaterów, uniemożliwia im rozwój, unieszczęśliwia. Przykładu dostarcza postać Saito, który mimo licznych prób rozpoczęcia wszytskiego „od nowa”, nie jest w stanie uwolnić się od pecha, ciągnącego się jeszcze z przeszłych czasów. Akiko również jest uwiązana w przeszłości, choć stara się jej ciągle wymykać. Dlatego też jej zachowanie podyktowane jest ciągłą ucieczką przed utknięciem w teraźniejszości, która przecież z każdą chwilą staje się przeszłością. Do Władywastoku nie przybyła, jak się okaże, by kontynuować uczucie zrodzone w przeszłości, ale żeby je zakończyć. Wątek wplątania się Akiko w przemyt części bomby nuklearnej kończy się tak a nie inaczej, ponieważ dziewczyna nie chce być uwiązana przeszłością. Znamienna jest scena końcowa, gdy bohaterka zabiera się autostopem do odległego o ponad pół tysiąca kilometrów od Władywastoka Chabrowska. To odległe na mapie miasto ma wyrażać odległą przyszłość, ku której powinniśmy ciągle dążyć. Ale podobnie jak w zakończeniu jednego z wcześniejszych filmów Japończyka ,„License To Live”, ucieczka od przeszłości nie jest możliwa. Jedyną osobą, której się to udaje, a przynajmniej pozostajemy z taką nadzieją, jest Xiao Yan, która rezygnuje z pracy w barze Saito i wsiada w pociąg zmierzający gdzieś w głąb Rosji. Bo dla Kurosawy nie jest istotne czy dotrzemy do celu, istotna jest sama wędrówka. Istotne jest jej podjęcie, bo równoznaczne jest ono z wolą życia, zaś rezygnacja z wędrówki jest jak wyrok śmierci. Nie bez powodu w jednym z wywiadów Kurosawa przyznał, że najbardziej przeraża go myśl o wieczności, o wiecznej trwałości, niezdolności do przemiany w cokolwiek innego.

Jak zatem ocenić „Seventh Code”? Na szczęście moje przypuszczenia się sprawdziły: komercyjny „Real” był jedynie przystankiem na drodze Kurosawy ciągłego rozwoju i pewnie Japończyk już do takiego kina nie wróci. Dobrą wiadomością jest to, że zobaczymy w jego najnowszym filmie nie tylko wszystkie jego ulubione tematy i motywy, ale charakterystyczny styl z dalekimi planami wielostrefową kompozycją kadru, przestrzeń pozakadrową oraz niedopowiedzenia jako najważniejsze elementy organizacji świata przedstawionego. Zła, albo raczej nieco gorsza wiadomość jest taka, że „Seventh Code” zdecydowanie nie jest filmem na miarę „Cure” czy „Charisma”, bo niestety aż nadto widać, że reżyser potraktował go jako formę twórczego odpoczynku po technicznie o wiele bardziej skomplikowanym i pracochłonnym „Real”. Ale jako oddany fan japońskiego artysty cieszę się, że powrócił w rejony kina, w których najlepiej się czuje. Może to i powrót niezbyt imponujący, ale i tak warto go zauważyć.


REALIZACJA
Kiyoshi Kurosawa, mistrz niedopowiedzenia – w formie! Wciaż po seansie jego filmu więcej pytań niż odpowiedzi.

FABUŁA
Od komedii romantycznej do bomby atomowej, czyli Kurosawa w intertekstualnej dyskusji z filmem Romana Polańskiego,"Frantic".

DRUGIE DNO
Przeszłość jako pułapka, przyszłość jako niekończąca się droga, albo twórca „Cure” testuję naturę kina, dekonstruując gatunek kina sensacyjnego.


  

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz