zdj z Death Note (reż. Shusuke Kaneko, 2006)
Cykl NA KRÓTKO nie zniknął z mojego blogu. Spokojnie. Po prostu
ostatnimi czasy byłem zajęty innymi sprawami (m.in. przygotowywaniem się
do książki o Kurosawie, którego próbuję ugryźć od strony problemu
tożsamości, co bynajmniej nie jest proste), dlatego też musiałem nieco poczekać, aż uzbiera się
odpowiednia ilość filmów, by móc je zaprezentować na blogu. Zajęło mi to
dwa miesiące, ale kolejny odcinek NA KRÓTKO, obejmujący wrzesień i
październik przed Wami. Tym razem postawiłem na kino grozy w różnych
odmianach: jest zatem nastrojowa ghost story, autotematyczne zabawy
konwencją Takashiego Miike, kultowy „Death Note” i szkolny dramat grozy,
nawiązujący do jednej z mniej znanych japońskich urban legends. Przede
wszystkim jest długo przez mnie oczekiwany mroczny thriller „cudownych
dzieci” kina indonezyjskiego - „Killers” braci Mo. To najjaśniejszy
punkt tego odcinka NA KRÓTKO. Recenzja z tego filmu jest gotowa, ale na
razie możecie zapoznać się z moim gorący komentarzem do tego obrazu.
OVER YOUR DEAD BODY
(reż. Takashi Miike, Japonia, 2014)
Horror. Takashiego
Miike zabawy z konwencją horroru ciąg dalszy. Tym razem twórca "Gry
wstępnej" zabiera się za jedną z najsłynniejszych japońskich legend o
mściwym duchu Oiwy. Punkt wyjścia może nie jest szczególnie oryginalny,
ale zawsze chwytliwy - niebezpieczne związki łączące sztukę i życie. A
życie, przynajmniej filmowych bohaterów, okazuje się mieć dziwne
skłonności do naśladowania fikcji, która niespodziewanie z (obracanej)
sceny przenosi się do rzeczywistości. "Over Your Dead Body" na ogólnym
poziomie przypomina "Grę wstępną": ta sama powolna (a może nawet
powolniejsza) narracja skutecznie usypiająca czujność widza, który
jednak przez stopniowe zagęszczanie atmosfery, mnożenie koszmarnych
wizji, dziwnych halucynacji postawiony zostaje w stan najwyższej
gotowości. W finale reżyser "Ichiego-Killera" rozpętuje paranoiczne
piekło. Można ten film wziąć na serio, ale raczej nie polecam, bo tyleż
zaskakujące co kuriozalne zakończenie uświadomi nam, że Miike po raz
enty sobie z nas zadrwił. Wizualnie, scenograficznie i aktorsko -
rewelacyjnie, ale fabularnie bywało lepiej.
IN THE DARK
(reż. Yeo Yoon Han, Malezja, 2013)
Horror. Całkiem
niezła nadnaturalna love story z egzotycznej Malezji. Gdy w wypadku
samochodowym ginie ukochana głównego bohatera, ten stara się uczynić
wszystko, aby skontaktować się ze zmarłą dziewczyną. Kontakt okazuje się
jednak nad wyraz trudny i chodzi nie tylko o odmienny wymiar, w którym
przebywa ukochana, ale o skrywane przez byłą dziewczynę bohatera, może
nie aż tak bardzo mroczne, ale za to zaskakujące tajemnice. W
prowadzonym „śledztwie” nieszczęśnikowi pomaga bliska przyjaciółka
zmarłej, nauczycielka muzyki, która z kolei zmaga się z wyrzutami
sumienia: przyczyniła się do śmierci jednej z uczennic. Obraz mało
doświadczonego reżysera Yeo Yoon Hana pełen jest zapożyczeń z klasyki
azjatyckiego i nieazjatyckiego horroru - „Szósty zmysł”, „Shutter Widmo”
i wiele innych. Nie do końca też trzyma się logiki, bo dla reżysera
istotniejsza jest atmosfera smutku, melancholii i nastrojowej grozy.
Groza w kilku scenach – trzeba to przyznać – zostaje niezwykle filmowo zaprezentowana. Scena nocnej ucieczki bohatera przed duchami czy scena z
foliowymi torebkami (tyleż oryginalny, co kuriozalny pomysł na rekwizyt
grozy) mają w sobie swoisty urok. Reżyser filmu znajduje też nieco
miejsca na głębszy przekaz dotyczący nieodgadnionej ludzkiej tożsamości i
roli w życiu tzw płci kulturowej. Niestety jako straszak „In the Dark”
zawodzi na całej linii.
DEATH NOTE
(reż. Shusuke Kankeo, Japonia, 2006)
Thriller detektywistyczny, fantasy, horror. Jeszcze
jedna z zaległości – niezwykle popularny swego czasu w Japonii thriller
z elementami kina detektywistycznego i fantasy (ale ta popularność
wynikała – takie mam wrażenie – raczej ze strategii marketingowej, niż
samego filmu). Student prawa, Light Yaganami znajduje zagubiony przez
boga śmierci notatnik o szczególnych właściwościach: kogo imię i
nazwisko zostanie do niego wpisane, ten niebawem umiera. Niezwykle cenna
rzecz, z której Light zaczyna ochoczo korzystać pod pseudonimem Kira, systematycznie likwidując przestępców z całego świata. Władza, a
zwłaszcza władza nad życiem i śmiercią, upaja toteż notatnik zaczyna
służyć Lightowi do uśmiercania już nie tylko różnej maści drani i łotrów. Powstrzymać
młodzieńca może tylko równie tajemniczy, co legendarny L. - najlepszy
detektyw świata. Oglądanie pojedynku między nimi dwojga jest nawet
ciekawe, ale nie na tyle, aby móc się opędzić od myśli, że oglądamy
jedynie wycinek większego uniwersum. Przeszkadzała mi też w odbiorze
wyraźnie mangowo-anime`owa proweniencja filmu, wyrażająca się w
uproszczeniach i infantylizacji niektórych wątków. Liczyłem też na
więcej mroczniejszych elementów niż komputerowo animowany raczej
komiczny niż przerażający bóg śmierci, shinigami. Gdybym był młodszy o 10 lat, może by mi się podobało na tyle, że sięgnąłbym po kontynuacje.
ALTER EGO
(rez. Issei Shibata, Japonia, 2002)
Horror. Ten
krótki, trwający nieco godzinę film reklamowano jako jeszcze jedno
„dziecko” z licznej dziatwy Takashiego Shimizu, który wprawdzie filmu
nie wyreżyserował, ale pełnił przy tym projekcie funkcję producenta
nadzorującego. Nic dziwnego bowiem na dobrą sprawę udział przy
realizacji „Alter Ego” twórcy serii „Klątwy Ju-on” jest jedyną godną
uwagi rzeczą. No, może trochę przesadzam. Bo choć poziom realizacyjny
przypomina raczej odcinek telewizyjnego serialu z cyklu „niesamowitych
opowieści” a gra aktorska poziom filmu półamatorskiego, to da się „Alter
Ego” obejrzeć. Mam wielką sympatię do obrazów o sobowtórach, a o tym
opowiada horror Isseia Shibaty. Główny pomysł „Alter Ego” opiera się na
rozpowszechnionym przekonaniu, że spotkanie własnego sobowtóra skutkuje
śmiercią „oryginału”. Skromna obsada aktorska sfilmowana w jednej
scenerii opuszczonej szkoły stopniowo ulega bardziej zabawnemu niż
strasznemu uśmierceniu. Zresztą „Alter Ego” to jeden z tych filmów,
który śladowy budżet, niedorzeczny scenariusz i papierowe postacie,
najlepiej ogląda się w gronie znajomych i skrzynki piwa.
SCREAM GIRLS
(reż. Hiseaki Nagaoki, Japonia, 2008)
Horror, dramat. Oryginalny
tytuł tego króciutkiego (trwającego nieco ponad godzinę)
niskobudżetowego horroru zrealizowanego w ramach V-Cinema to „Shin
Hikiko-san”. Tytułowa bohaterka Hikiko Mori to postać z mniej znanej
japońskiej urban legend o dziewczynce maltretowanej przez rodziców i
szkolne koleżanki, która po swej przypadkowej śmierci, powraca jako
mściwy duch. Główną bohaterka obrazu Hiseakiego Nagaokiego,
specjalizującego się w niskobudżetowym horrorze, jest Kaoru: „fanka”
Hikiko, w której istnienie święcie wierzy. Mimo swoich dziwnych i
makabrycznych zainteresowań dziewczyna ma liczne grono przyjaciółek. Gdy
jednak w okolicy dochodzi do serii okrutnych zabójstw a jedną z ofiar
jest młodsza siostra szkolnej koleżanki, dziewczyny odwracają się od
Kaoru, obwiniając ją o śmierć dziewczynki. Kaoru zyskuje też przezwisko –
Hikiko. Choć „Scream Girls” jest filmem, którego niedostatki budżetu
widać na każdym krok, to zaskakująca jest powaga i głębia treści, którą w
sobie zawiera. Postać Hikiko – ofiara domowej i szkolnej przemocy,
samotna, bezbronna dziewczyna, cierpiąca tylko z tego powodu, że jest
dość słaba, aby odpłacić swym prześladowcom za swe tragiczne życie –
zawiera olbrzymi emocjonalny potencjał i Nagaoka nic z tego potencjału
nie roni. Reżyser minimalizuje elementy nadprzyrodzone, bo w istocie są
one zbędne. O wiele bardziej przerażający są ludzie i porażająca
łatwość, z jaką w okrutny sposób krzywdzą słabszych od siebie. „Scream
Girls” zdecydowanie nas nie przestraszy, ale z całą pewnością
poruszy.
KILLERS
(reż. Mo Brothers, Indonezja/Japonia, 2014)
Thriller, horror. Jeden
z najbardziej oczekiwanych przez mnie filmów tego roku – nie zawiódł.
Tytułowych zabójców jest dwóch: jeden mieszka w Tokio, drugi jest
mieszkańcem Dżakarty. Pierwszy zabija seryjnie dla przyjemności, drugi z
poczucia osobiście pojmowanej sprawiedliwości. Oboje wrzucają do sieci
ku uciesze milionów internautów nagrania agonii swych ofiar. „Killers”,
pochodzących z Indonezji braci Mo (Timo Tjahjanto i Kimo Stomboel), to
film o mediatyzacji śmierci, o śmierci wystawianej niczym towar na
pokaz. Ale to także film, którego twórcy zadają ważkie pytanie o naturę
człowieczeństwa: czy jesteśmy urodzonymi mordercami czy stajemy się nimi
przez okoliczności? Czy zło jest immanentną częścią ludzkiej istoty,
czy jest właściwością nabytą? A poza tym „Killers” to realizacyjne
mistrzostwo, świetne, nastrojowe zdjęcia, przemyślane kadry, stopniowo,
niczym schodząca z góry lawina, rozwijająca się akcja i pełnokrwiste
postaci. Szkoda, że niezwykle pozytywne wrażenie psuje niedopracowany
scenariusz: niezrozumiałe sceny i zwykłe błędy logiczne. Ale jestem w
stanie przymknąć oko na te niedociągnięcia – wszak otrzymuje od młodych
twórców bezkompromisowe, niegłupie, „męskie kino” - takie, jakie lubię
najbardziej.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz