czwartek, 30 czerwca 2011

HOWL'S MOVING CASTLE (Hauru no Ugoku Shiro, Japonia, 2004)


O co chodzi?

Sophie jest nieśmiałą, śliczną osiemnastolatką, która zamiast spędzać czas na randkach, pomaga w sklepie z kapeluszami, należącym do jej zmarłego ojca. Pewnego razu w drodze do pracującej w karczmie siostry, Lettie, Sophie zostaje zaczepiona przez dwóch żołdaków. Z pomocą przychodzi jej tajemniczy młodzian imieniem Hauru, który okazuje się czarodziejem. Niestety, przypadkiem wciąga dziewczynę także w niebezpieczną intrygę. Hauru jest bowiem ścigany przez sługusów złej Wiedźmy z Pustkowia. Czarownica dowiedziawszy się o związku Hauru z Sophie, pewnego wieczoru składa dziewczynie wizytę w sklepie. Wiedźma rzuca na osiemnastolatkę klątwę starości, przemieniając ją w dziewięćdziesięcioletnią staruszkę. Sophie opuszcza rodzinne miasto i udaje się na Pustkowia z nadzieją, że odnajdzie tam Wiedźmę i pozbędzie się klątwy. Po drodze spotyka zaczarowanego stracha na wróble zwanego Rzepią Głową. W końcu dociera do Ruchomego Zamku, który jest siedzibą czarodzieja Hauru. Ten magicznym dom, w który drzwi stanowią bramę do różnych alternatywnych światów, zamieszkuje także demonem ognia Calcifer oraz chłopiec-sierota, Markl. Sophie zostaje przyjęta na posadę sprzątaczki. Z czasem jednak coraz bardziej angażuje się w życie mieszkańców Zamku i zakochuje się Hauru. Tymczasem w jednym ze światów toczy się krwawa wojna, która coraz częściej zaczyna przenikać także do pozostałych rzeczywistości.    

Strącona poprzeczka?

„Ruchomy Zamek Hauru”, obok „Spirtied Away: W krainie bogów”, to najsłynniejszy film mistrza japońskiej animacji, Hayao Miyazakiego. Sławę swą film zawdzięcza nie tylko rozlicznym prestiżowym wyróżnieniom i nagrodom (m.in. nominacja do Oscara), ale przede wszystkim publiczności na całym świecie, która tłumnie ściągała do kin, by podziwiać niezwykłe dzieło Miyazakiego. To dzięki nim „Ruchomy Zamek Hauru” z wynikiem ponad dwustu trzydziestu dwóch milionów dolarów zysku jest jednym z najbardziej dochodowych filmów w dziejach japońskiego kina (i światowej animacji). A jednak po seansie dzieła Miyazkiego jestem raczej skłonny przyznać rację znanemu amerykańskiemu krytykowi, Rogerowi Ebertowi niż recenzentom, którzy piszą peany na cześć tego filmu. Ebert napisał bowiem w „Chicago Times”, że to „najsłabszy film” Miyazakiego. Trudno nie przyznać mu racji, choć pod jego stwierdzeniem na pewno nie podpisałbym się dwiema rękoma, z tej prostej przyczyny, że miałem okazję zobaczyć jedynie dwa filmy mistrza japońskiej animacji. Zdecydowanie jednak na tle „Księżniczki Mononoke” i „Spirited Away: W Krainie bogów” obraz Miyazakiego z 2004 r. wypada słabiej. Rzecz jasna, konieczne jest poczynienie zastrzeżenia. Bo nawet „słabiej” w przypadku twórcy „Ponyo” oznacza dla większości twórców filmowych (nie tylko animacji) poziom nieosiągalny. Miyazaki swoimi wcześniejszymi dokonaniami podniósł sobie poprzeczkę oczekiwań widzów tak wysoko, że…w końcu ją strącił. Cóż miliony ludzi na świecie uważa zapewne inaczej, ale w żaden sposób nie czuję się przez to lepiej z moim rozczarowaniem, które towarzyszyło mi po seansie „Zamku…”

sobota, 25 czerwca 2011

FLESH-COLORED HORROR (Junji Ito, Japonia, 1988-1995)


Groteska, makabra, szaleństwo – oto faktyczni bohaterowie kolekcji opowieści japońskiego mistrza rysunkowego horroru, Juni Ito zatytułowanej „Flesh-Colored Horror”. Zbiór składa się z sześciu historii publikowanych w miesięczniku mangowym, „Halloween” (wyd. Asahi Sonorama) w latach 1988-95.  Każda z opowieści prezentuje inną fabułę i bohaterów, jednak całkiem sporo ich łączy. Rzecz jasna, nie mam na myśli oczywistego faktu, że wszystkie są dziełem Ito i że w związku z tym odznaczają się tym samym realistycznym, ascetycznym stylem rysowania. Chodzi natomiast o pewne powtarzające się motywy i elementy specyficznego, mrocznego, choć na pozór zwyczajnego a nawet swojskiego świata komiksowej rzeczywistości. I tak bohaterami niemal wszystkich epizodów (wyjątkiem jest nowela ostatnia, tytułowa, której bohaterką jest młoda przedszkolanka) są japońskie nastolatki, przeważnie niczym się nie wyróżniające, dopóki w ich życie nie wtargną potężne, niepojęte siły zła. Dlatego podobny jest schemat fabularny każdej z nowel. Świat przedstawiony wydaje się być z początku całkiem zwyczajny i oswojony, lecz wraz z rozwojem akcji stopniowo zaczyna wdzierać się w jego spokojną, nawet nieco nudną egzystencję narastająca groza, szaleństwa i zło. To typowa forma narracji dla horroru, kiedy znana, oswojona i bezpieczna codzienność jest szczegółowo odtwarzana, po to tylko, by w dalszej części utworu przeprowadzić jej efektowną destrukcję i w sugestywny sposób dowieść, że zło najchętniej lęgnie się na naszym podwórku. A czasem, dosłownie na naszej głowie („Long Hair in The Attic”).

wtorek, 21 czerwca 2011

FUNNY GAMES (Austria, 1997)



 PRZEMOC NIE DO STRAWIENIA

„Funny Games” to najsłynniejszy film w reżyserii Michaela Haneke. I jeden z najbardziej przewrotnych i wstrząsających thrillerów w dziejach gatunku. Sam reżyser określa go mianem „parodii thrillera”, ale widzowi podczas seansu raczej nie będzie do śmiechu. Obraz opowiada historię trzyosobowej rodziny, wywodzącej się z klasy średniej, która podczas letniego wypoczynku staje się ofiarą psychopatycznych morderców. Napastnicy z łatwością zdobywają pełną kontrolę nad przerażonymi członkami rodziny, terroryzując, upokarzając i dręcząc psychicznie swe ofiary. Wymyślają przeróżne „gierki i zabawy”, by jeszcze bardziej dotkliwie pogrążyć bezradnych mieszkańców letniskowego domku, do którego podstępem wtargnęli. Jedna z najważniejszych gier polega na zakładzie: czy komuś z rodziny uda się dożyć do ranka, czy też nie? Jednak reguły gry, która toczy się między intruzami, a rodziną nie mają nic wspólnego z zasadami  fair play, bo to mordercy je ustalają i kiedy chcą zmieniają.

Głównym tematem dzieła austriackiego reżysera, Michaela Haneke jest bowiem analiza zjawiska filmowej przemocy. Analizę tę twórca „Pianistki” przeprowadza z prawdziwą wirtuozerią mistrza. Bo on podobnie, jak negatywni bohaterowie "Funny Games", prowadzi wyrafinowaną, bezlitosną grę z widzem. Gra rozpoczyna się już od mylącego, sarkastycznego tytuły filmu, który sugeruję komedię, a przynajmniej czarną komedię. Tymczasem „śmiesznymi grami” nieproszeni goście określają torturowanie i zabijanie ludzi. W obrazie Haneke przemoc (głównie psychiczna) przybiera bowiem postać okrutnej zabawy w zabijanie. Czy tytuł filmu zatem to tylko ponura ironia?

środa, 15 czerwca 2011

TOP 10: THE MOST DANGEROUS FEMALE CHARACTERS IN ASIAN HORROR MOVIES




Kto powiedział, że kobiety to słaba płeć? Raczej na pewno nie ten, kto miał okazję zobaczyć któryś z azjatyckich horrorów. Bo kobiety w filmach grozy to nie tylko beztroskie dziewczęta pchające się ochoczo pod nóż zwyrodnialca. W horrorze, owszem kobieta bywa ofiarą męskiej żądzy mordu, a także stereotypów (co potwierdza obsadzanie w roli ofiar kobiet mówiąc delikatnie mało bystrych, za to o wybujałych kształtach). W azjatyckich horrorach los kobiecych bohaterek rzucanych na żer męskiej chuci i niepohamowanego głodu mordowania jest wyjątkowo okrutny. Akt zabijania przedstawicielek płci pięknej rozciągnięty jest do granic możliwości, bo destrukcja kobiecości ma charakter sadystycznego widowiska, w którym kobiece ciało jest głównym daniem, mającym zaspokoić chorą, męską wyobraźnię. Japońskie kino pinku eiga, w zwłaszcza skrajnie brutalne AV splattery, łączące pornografię hard core z kinem gore, jak też hongkońskie kino eksploatacji tzw. Category 3 osiągnęły w tej materii stopień największego, sadystycznego wyrafinowania. Nic dziwnego, że poniżane, gwałcone, kaleczone, zabijane i ćwiartowane kobiety wzięły w końcu sprawy w swoje ręce.

Drugą rolą, którą twórcy horrorów wyznaczają bohaterkom, to mścicielki, psychopatki, zabójcze femme fatale i inne filmowe modliszki i czarne wdowy. Bo choć mordowanie kobiet na ekranie może się wydać podniecające, to jeszcze bardziej perwersyjne jest mordowanie mężczyzn przez kobiety, które im piękniejsze, tym bardziej niebezpieczne. I bardziej szalone. Piękno bowiem zwabia nieświadomych zagrożenia mężczyzn w pułapkę, z której jedyne wyjście prowadzi na tamten świat. Ale niech żaden pan nie łudzi się, że droga ku śmierci będzie szybka i bezbolesna. Piekło, które fundują swoim męskim ofiarom kobiety, to apokalipsa cierpienia i psychicznego terroru. Jeśli chcesz poczuć co to jest prawdziwy ból, poproś skrzywdzoną kobietę. Nikt tak nie potrafi mścić się za krzywdy, jak kobieta, która nie ma nic do stracenia. Nie wierzycie? To, przeczytajcie poniższe zestawienie kobiecych bohaterek, których jedynym celem istnienia jest zamienienie życia każdego faceta w najgorszy z możliwych do wyobrażenia koszmarów.

piątek, 10 czerwca 2011

Kino boli: STRANGE CIRCUS (Kimyô na sâkasu, Japonia, 2005)


CYRK ROZPACZY

But who are you? Take off your mask!
 /cytat z filmu/
   
Nie ma większej zbrodni nad tą, gdy ktoś z pełną świadomością, w brutalny sposób depcze godność niewinnego dziecka. A tego dopuszczają się sprawcy wykorzystywania seksualnego dzieci – najpotworniejszej z patologii toczącej współczesny świat. „Strange Circus” Siona Sono to film o rozpaczy, cierpieniu i strachu wykorzystywanego dziecka. I o bezradności matki, o niemocy przeciwstawieniu się złu, przez tą, która winna kochać i chronić swe dziecko. „Strange Cicrus” to także jeden z najbardziej wstrząsających filmów w dziejach kina. Kino w tym przypadku nie boli, ale wyje z bólu.

 Sion Sono to artysta wszechstronny: reżyser, scenarzysta, pisarz, poeta, kompozytor. Artysta wrażliwy i utalentowany. Bo trzeba było talentu, aby opowiadając o złu, jakim jest wykorzystywanie seksualnie bezbronnego dziecka, nie popaść w banał czy w nudną publicystykę interwencyjną. Sono udało się z wielką wprawą uniknąć tych niebezpieczeństw spłycenia ponurego tematu. „Strange Circus” to film, który wnika w problematykę wykorzystywania seksualnego w sposób głęboki, mądry i niebywale przejmujący. A przy tym jest obrazem, który nie koncentruje się tylko i wyłącznie na destrukcji życia osób wykorzystywanych w dzieciństwie.

niedziela, 5 czerwca 2011

MALEZYJSKIE KINO GROZY Cz. 2: Nie taka nudna wpółczesność


Druga część artykułu poświęcona malezyjskiemu kinu grozy. Pierwszą możecie przeczytać  TUTAJ  


Nieuczciwością byłoby jednak twierdzić, że malajskie kino grozy jest zaściankowe, jednowymiarowe i wtórne, skupiając się na filmowaniu jedynie różnych wersji popularnych legend. Wszyscy bowiem żyjemy, jak chciał Marshalla McLuhana, w „globalnej wiosce” i wpływy kultury Zachodu coraz intensywniej docierają do Malezji. Są one także widoczne w malajskim horrorze, który od połowy lat 90. podejmuje nieśmiałe próby przełamania stereotypu „folklorystycznego” kina grozy. Efektem tych starań są choćby takie filmy jak „Zombies from Banana Village” („Zombi kampung pisang”, 2007) – komediowa w tonie opowieść o żywych trupach; „I Know What U Did Last Raya” (2004) – malajska wersja amerykańskiego teenage slashera „Koszmar minionego lata” (1991) czy Mountain Spirit” („Jun Huatan”, 2009), będący mieszanką survival horroru z monster movie. Do grona horrorów, które zrywają z „pontianakową” tradycją można zaliczyć również „Seed of Darkness” (2006) Michaela Chucha.


Horror pochodzącego z Hongkongu reżysera ( z dialogami po kantońsku) można potraktować jako film ostrzegający przed niespodziewanymi niebezpieczeństwami czyhającymi na kobiety, które zdecydują się na zapłodnienia in vitro. Taką bowiem metodę wybiera bohaterka, samotna matka, która decyduje się na dziecko. Rodzi się zdrowa, ładna dziewczynka, która nagle w wieku siedmiu lat zaczyna się dziwnie zachowywać: rozmawia sama ze sobą i twierdzi, że widzi zmarłego ojca. Ciekawostką jest, że pierwotnie film nosił tytuł: „Nephesh Seed”. Słowo „nephesh” jest pochodzenia żydowskiego i oznacza „duszę”. Zrezygnowano z niego, by nie drażnić społeczeństwa, w którym aż 60% wyznaje islam.