niedziela, 4 marca 2012

GODZILLA (Gojira, Japonia, 1954)



O co chodzi?

Wokół małej japońskiej wyspy Odo w tajemniczych okolicznościach giną statki. Jakaś potężna siła topi rybacki kuter, a wkrótce jego los dzielą wysłane w celu odnalezienia rozbitków kolejne statki. Okazuje się, że za ataki na okręty odpowiada gigantyczny, prehistoryczny gad nazywany przez mieszkańców wyspy Godzilla. Pozostawione na Odo przez potwora radioaktywne ślady wskazują, że został on obudzony ze snu przez próby z bronią nuklearną. Badający Godzillę profesor Yamane pragnie zachować przy życiu wielkiego gada jako być może jedynego przedstawiciela wymarłego gatunku, lecz wojska ma wobec niego innego zamiary. Na spotkanie z potworem wyrusza flota, która atakuje go bombami głębinowymi. Bez skutku. Rozwścieczona Godzilla przepuszcza nocą atak na Tokio, pogrążając miasto w morzu ognia. Monstrum okazuje się być odporne na wszystkie rodzaje broni i Japończycy stają wobec nieuniknionej zagłady. Jedynie Emiko, córka prof. Yamane wie, że nadzieją na ocalenie może być wynaleziona przez asystenta naukowca, dr Serizawę niszczycielska broń – Destruktor Tlenu. Serizawa ukrywa przed opinią publiczną swój wynalazek, ponieważ obawia się, że może on trafić w niepowołane ręce i przynieść światu całkowitą zagładę. A tymczasem Godzilla szykuje się do kolejnego ataku…

Radioaktywne słońce nad Japonią

W latach 50. ubiegłego wieku amerykańskie kina zapełniły się różnej maści potworami, przerośniętymi zwierzętami i radioaktywnymi mutantami. Skąd ten urodzaj na różnego rodzaju monstra? Odpowiedź tkwi w szczególnym momencie historii współczesności, ponieważ w latach 50. świat przeżywał apogeum zimnej wojny, wyścig zbrojeń coraz bardziej się nasilał, a losy ludzkości zależały od jednego czerwonego przycisku. Nic dziwnego, że wszechobecna atmosfera zagrożenia i wojennej paranoi znalazła ujście w … monster movies. Przebudzone nuklearnymi wybuchami gigantyczne bestie siały grozę i zniszczenie, równając z ziemią wielkie amerykańskie miasta, a widzowie bezbłędnie odczytywali aluzję – chodziło o atomowe zagrożenie ze strony ZSRR i krajów Bloku Wschodniego. Czasem dało się jednak wyczytać z nich bardziej uniwersalne odniesienia, na przykład do lęku przed grozą wojny, przed nieobliczalnością broni masowego rażenia. I właśnie tego rodzaju ogólnoludzką wymowę możemy odnaleźć w bodaj najsłynniejszym, choć nie amerykańskim, monster movies z lat 50. - w „Godzilli” Ishirō Hondy.

Wyciek radioaktywnego paliwa z elektrowni atomowej Fukushima 1 spowodowany ubiegłorocznym trzęsieniem ziemi oraz falami tsunami można odczytać w kategoriach symbolicznych. Nie ma bowiem na świecie kraju, który byłby tak doświadczony przez energię atomową. To przecież 6 sierpnia 1945 r. na Hiroshimę spadła amerykańska bomba atomowa a trzy dni później podobna eksplozja miała miejsce nad Nagasaki. Nigdy nie udało się ustalić faktycznej liczby ofiar, ale bezpośrednio podczas nalotu na Hiroshimę zginęło aż 30 % ówczesnej populacji tego liczącego kilkaset tysięcy mieszkańców miasta (na Nagasaki było to aż 50 %), a przecież przez następne lata liczba ta wciąż wzrastała na skutek choroby popromiennej. Ishirō Honda, reżyser „Godzilli” był zszokowany ogromem zniszczeń dokonanych przez amerykańskie bomby atomowe i widok ten – podobnie jak większość japońskiego społeczeństwa – poruszył go do głębi. Co gorsza następne lata sprawiły, że koszmar z Hiroshimy i Nagasaki nie tylko nie stał się odległym wspomnieniem, ale wręcz stał się jeszcze bardziej realny: nad światem zawisła groźba powtórzenia tragedii i to na jeszcze większą skalę. Potwierdzeniem obaw stał się incydent, który wydarzyły się na osiem miesięcy przed premierą obrazu Hondy w 1954 r.. Japoński kuter „Daigo Fukuryū Maru” znalazł się blisko atolu Bikini, na którym Amerykanie przeprowadzali próbę z bronią termonuklearną. Siła rażenia była tak wielka, że załoga kutra została napromieniowana a jeden z rybaków wkrótce zmarł. Trudno się zatem dziwić, że filmowa Godzilla, choć scenarzysta filmu, Shigeru Kayama wzorował się na amerykańskim monster movies „The Beast from 20,000 Fathoms”, stała się w istocie czytelną alegorią śmierci, którą niesie broń atomowa. Broń, której potęgi Japończycy doświadczyli w sposób szczególnie dotkliwy.

Stumetrowa alegoria wojny

To, co wyróżnia najsłynniejszego japońskiego monster movie (a dokładnie daikaiju, czyli gigantyczne monstrum) to zupełnie nietypowe rozłożenie akcentów. Wedle konwencji filmów o potworach, to właśnie one są najważniejsze oraz, rzecz jasna, sceny konfrontacji z ludźmi. W „Godzilli” wbrew pozorom to nie najsłynniejszy filmowy produkt Kraju Kwitnącej Wiśni jest najważniejszy, ale z niebywałą siłą brzmiące antywojenne przesłanie. Sceny, gdy Tokijczycy uciekają zatłoczonymi ulicami miasta, gdy stolicę Japonii trawi wszechogarniający ogień, gdy w szpitalu na korytarzu umierają ranne kobiety i dzieci – wszystkie te sceny sprawiają niezwykle przejmujące wrażenie, zwłaszcza gdy mamy na uwadze kontekst historyczny. Ledwie bowiem dziewięć lat temu zakończyła się II wojna światowa. Obraz płonącego w filmie Tokio musiał być dla wielu widzów bolesnym wspomnieniem prawdziwego Tokio i gigantycznego pożaru wywołanego przez amerykańskie bomby zapalające, które w marcu w 1945 r. uśmierciły ok. 120 tys. mieszkańców stolicy Japonii. Dlatego „Godzilla” zaskakuje, bo choć należy do reprezentantów kina rozrywkowego jest filmem pełnym powagi, a momentami wręcz elegijnym.

Tym bardziej to obraz poważny, jeśli uświadomimy sobie, że dla Hondy i Kayamy istotne było, aby ukazać Godzillę jako alegorię grozy wojny, śmierci i zniszczenia na masowa skalę a wreszcie jako wyraz strachu przed nieobliczalnością broni atomowej i w ogóle wojny jako ślepej, niszczycielskiej siły. Postać potwora zresztą przywołuje w zależności czy uznamy monster movies bardziej za reprezentanta kina science-fiction czy horroru szczególne konotacje. W kinie grozy, zwłaszcza klasycznym potwór rozpatrywany był w kontekście psychoanalitycznym jako „powrót tego co represjonowane”. Godzilla uosabia zatem lęk przed grozą wojny, wciąż świeży w pamięci tych, którzy ją przeżyli. Z drugiej strony – co jest typowe dla kina science-fiction japońskie monstrum wyraża obawy cywilizacyjne przed niekontrolowanym postępem technicznym, który może zostać wykorzystany do stworzenia broni masowej zagłady. Być może z powodu alegorycznej pojemności potwora z filmu Hondy o nim samym niewiele wiemy: nie wiemy jaki cudem przetrwał tyle milionów lat, jak udało mu się przeżyć dawkę napromieniowania i nie wiemy mnóstwa innych szczegółów, o które twórcy z filmu z pewnością by zadbali, gdyby zależało im by uczynić potwora istota realną, choćby realną jedynie na miarę konwencji monster movies. Ale alegoria nie może być realna, ponieważ konkret niszczy alegoryczną wymowę.

Naukowiec też człowiek

W „Godzilli” zwraca uwagę także postać naukowca. Obejrzyjmy sobie jakikolwiek amerykańskim film o potworach, by przekonać się, że postać uczonego zdolnego zatrzymać monstrum pojawia się tylko, by odegrać rolę głównego adwersarza. Zazwyczaj są to postaci jednowymiarowe, jak zresztą większość bohaterów w filmach tego rodzaju. A jednak w filmie Hondy jest inaczej. Po pierwsze naukowców jest dwóch. Prof. Yamane to typowy przedstawiciel świata nauki, który traktuje niebezpiecznego potwora w kontekście naukowego obiektu badań, tym cenniejszego, bo unikatowego. Chciałby go dokładnie przebadać, jakby nie uświadamiał sobie, że Godzilla jest chodzącą zagładą. Drugim naukowcem jest dr Serizawa, wynalazca superbroni, który jest postacią o tyle ciekawą, że przeżywa moralne rozterki. Jakkolwiek naiwnie mogą one prezentować się na ekranie, to pozostaje on rzadkim filmowym przykładem uczonego, który jest człowiekiem świadomym odpowiedzialności za dokonane przez siebie odkrycie. Kino SF i horror przyzwyczaiły nas, że naukowcy, których ponosi ambicja mierzenia się ze Stwórcą odpowiadają za całe zło, a tymczasem Serizawa okazuje się być postacią najbardziej bohaterską z wszystkich występujących w filmie. Można darować twórcom końcowe nieco patetyczne sceny z doktorem, ponieważ znów nie chodzi o konkretną postać, ale o ukryte wyraźnie sformułowane przesłanie: bądźmy odpowiedzialni, jeśli mierzymy się z siłami, które z łatwością mogą się wymknąć naszej kontroli.

Słów kilka o realizacji

Na koniec kilka słów o realizacji „Godzilli” . Po filmie z 1954 r. nie spodziewałem się wiele, a tymczasem otrzymałem zaskakujące wiarygodnością filmowe widowisko. Honda oraz mistrz japońskich efektów specjalnych Eiji Tsuburaya zrezygnowali z typowej dla amerykańskich monster movies animacji poklatkowej powołującej do ekranowego życia potwora. Godzillę „grają” przebrani w ważący 91 kilogramów kostium kaskaderzy Haruo Nakajima i Katsumi Tezuka a równane z ziemią miasto – makieta z modelami domów, pociągów, samochodów itp.. Dzięki temu prostemu zabiegowi można było wszystko sfilmować za jedynym razem, bez uciekania się do tzw. tylnej projekcji, która zazwyczaj boleśnie obnażała sztuczność inscenizacji (choć miała też swój specyficzny urok). Gdy potwór demoluje Tokio, wrażenia nie psuje nawet świadomość, że oglądamy faceta w kostiumie monstrum a rozwalane i palone domy to tylko kilkucentymetrowe modele. Warto jednak zauważyć, że Honda pokazuje też kilka ujęć w którym niebywale sprytnie łączy sceny uciekających ludzi sfilmowane „normalnie” ze scenami, w których pojawia się Godzilla. Zaś wszelkie techniczne niedoróbki skutecznie ukrywają czarno-białe zdjęcia i okoliczność, że potwór pojawia się nocą. Niemniej biorąc pod uwagę rok produkcji oraz fakt, że japoński przemysły filmowy dopiero się podnosił z wojennych zniszczeń, to realizacyjny rozmach obrazu Hondy budzić może tylko podziw. I wciąż, mimo upływu prawie sześćdziesięciu lat, „Godzilla” oraz dziesiątków filmów naśladujących dzieło Hondy trzyma się znakomicie.

Post scriptum

Warto dodać, że w 1956 r. Amerykanie zrealizowali swoją wersją japońskiej „Gojiry” pod tytułem „Godzilla, King of The Monsters”. W wersji tej wykorzystano sceny z oryginału, ale wycięto wszystkie te, które zawierały antyamerykańskie aluzje lub były zbyt drastyczne dla amerykańskiego nastolatka. Dokręcono natomiast sceny z kanadyjskim aktorem Raymondem Burrem, który jest w filmie amerykańskim dziennikarzem i głównym bohaterem. Niestety ta bez porównania uboższa w ukrytą treść wersja filmu była rozpowszechniona na świecie i tą zna większość widzów.

MOJA OCENA: 8/10



Więcej o GODZILLI



REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Mimo upływu od czasu premiery ponad pół wieku film Hondy zaskakuje wiarygodnością filmowego widowiska i jego inscenizacyjnym rozmachem. I wcale nie przeszkadza świadomość, że potwór to facet w gumowym kostiumie a równane z ziemią Tokio to papierowa makieta.
Coś nadciąga ze Wschodu. Ale to nie amerykańskie bombowce, a przebudzony z głębokiego snu przedpotopowy potwór.  Japoński prequel „Parku Jurajskiego”? Oj, zdecydowanie coś więcej.
Z pozoru to rozrywkowe kino powołujące do ekranowego życia olbrzymiego potwora, w rzeczywistości momentami poruszający moralitet o koszmarze wojny, o groźbie nuklearnej apokalipsy i odpowiedzialności człowieka za postęp technologiczny.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz