Hatred is one way to express love
/cytat z filmu/
O co chodzi?
Yu jest siedemnastolatkiem,
którego po śmierci ukochanej matki wychowuje ojciec, Tetsu – katolicki ksiądz.
Tetsu cieszy się opinią wspaniałego kaznodziei, lecz rzeczywistość nie jest tak
różowa. Kaori, jedna z parafianek, zakochała się w Tetsu, a konflikt między
służbą Bogu a pragnieniem cielesnej miłości czyni z ojca Yu ofiarą obsesji
grzechu. Jej skutki ponosi jednak Yu, który regularnie musi się spowiadać ze
swoich grzechów. Ponieważ jest dobrym, posłusznym chłopakiem, zaczyna świadomie
popełniać różnego rodzaju naganne uczynki, by zadowolić chorobliwą obsesję
ojca. Gdy jednak dołącza do grupy ulicznych chuliganów i zaczyna fotografować,
wykorzystując ekwilibrystyczne umiejętności …majtki dziewczyn na ulicy, Tetsu
na wieść o tym przegania go z kościoła. Tymczasem po przegranym zakładzie na
najlepsze zdjęcie dziewczęcych majteczek, Yu zgodnie z umową przebiera się za
kobietę (Miss Scorpion) i wychodzi z kumplami na ulicę, by znaleźć dziewczynę,
którą będzie musiał pocałować. Przypadkiem staje się świadkiem jak nieznajoma
nastolatka zostaje otoczona przez gang i…spuszcza potężny łomot bandytom.
Dostrzegając w dziewczynie wcielenie Marii, Matki Boskiej z kościelnej statuy,
Yu od pierwszego wejrzenia zakochuje się w nieznajomej. I rzuca się z pomocą
walczącej dziewczynie, o której dowiaduje się, że ma na imię Yoko.
Zafascynowany Yoko Yu oraz wzruszona
pomocą Yoko nie dostrzegają, że ktoś im się bacznie przygląda z boku. To Koike,
liderka sekty Church Zero. I tak zaczyna się ta epicka opowieść o miłości,
nienawiści, Bogu, grzechu, seksie i…majtkach.
Sono zdetonował bombę…
Tytuł akapitu mógłby stanowić
krótkie, ale treściwe podsumowanie „Love Exposure”, bodaj najgłośniejszego po
„Sucide Club” filmu Shiona Sono. Natychmiast się pojawiają pytania: jaką bombę?
jak zdetonował? i czy to dobrze? Wszak eksplozja ładunku wybuchowego kojarzy
się ze zniszczeniem, spustoszeniem, zagładą. I nie jest to bynajmniej aż takie
odległe skojarzenie, ponieważ omawiane dzieło twórcy „Strange Circus” ma tak
wielką moc artystyczną, twórczą i emocjonalną, że po seansie jego filmu czuję
się jakby podmuch wybuchającej bomby, wgniótł mnie nie tylko w fotel, ale
doszczętnie zdewastował moją wrażliwość, estetyczne przyzwyczajenia i pojęcie
filmowego arcydzieła. Czy to dobrze? Znakomicie! Jeśli założymy, że celem
sztuki jest wywoływanie emocji, to „Love Exposure” jest szczytowy osiągnięciem
tak pojmowanej dziedziny artystycznej twórczości człowieka. W istocie jednak
obraz Sono jest jeszcze czymś więcej: on nie tylko wywołuje prawdziwe tsunami
najróżniejszych, najbardziej skrajnych emocji, ale na dodatek nie traci ani na
moment formalnej dyscypliny ani treściowej głębi. „Love Exposure” to
czterogodzinna symfonia, w której każda
nuta i dźwięk ma swoją ściśle wyznaczone miejsce, instrumenty są perfekcyjnie
nastrojone a kompozytor jest geniuszem. To jeden, ale nie jedyny fenomen filmu
Sono, który pozornie wydaje się być pozbawionym jakiejkolwiek kontroli,
szalonym filmowym wybrykiem; melanżem wszystkiego ze wszystkim; beztroskim
artystycznym chaosem, a w rzeczywistości jest tworem absolutnie perfekcyjnym.
Zachwycam się „Love Exposure”, ale o co tak
naprawdę chodzi. Tak naprawdę chodzi o zniewalającą twórczą swobodę, o
niebywałą lekkość, błyskotliwość i potoczystość opowieści Sono. Ten film wydaje
się piórkiem na wietrze, choć porusza problematyką pod ciężarem, której uginają
się nogi i głowy największych artystów, choć film naładowany jest wątkami
niczym brazylijska nowela i na dodatek trwa tyle co obie części „Harry Potter i
Zakon Feniksa”. Ale fenomenalna, reżyserka biegłość Sono, mistrzowskie
panowanie nad wielowątkową, wielopostaciową i wielopłaszczyznową fabułą oraz
niezwykłe wyczucie w doborze młodych aktorów, którzy – śmiem twierdzić – już
nigdy nie zagrają lepiej niż w „Love Exposure” – wszystko to, to nie jest
jeszcze…wszystko.
Odnaleźć siebie
Film Sono to pierwszy obraz z
„trylogii nienawiści”, lecz tak jak dwa kolejne filmy z tego cyklu: „Cold Fish”
i „Guilty of Romance” traktują to uczucie w sposób przewrotny, tak też czyni
„Love Exposure”. Najprościej mówiąc film Sono to niezwykły film o nienawiści,
za granicą której skrywa się… miłość. Lecz powiedzieć tylko tyle o obrazie
twórcy „Sucide Club” to nie powiedzieć nic. W jednej z recenzji z „Love
Exposure” przeczytałem, że naczelnym tematem, przewijającym się przez film jest
konfrontacja sacrum z profanum, czystego z nieczystym, Boga z perwersją. Trudno
się z tym nie zgodzić, choć Sono nie poprzestaje jedynie na zderzeniu tych
dwóch antagonistycznych postaw i wartości. W istocie bowiem to, co interesuje
japońskiego reżysera najbardziej, to problem wolności we współczesnym świecie,
w którym różne siły walczą o rząd dusz, zwłaszcza nad młodym pokoleniem.
Ze szczególną wnikliwością Sono
przygląda się w swym filmie religii chrześcijańskiej, jak też różnego rodzaju
sektom (w filmie – uosabianym przez wyznawców fikcyjnego Church Zero). Wnioski
jakie wyciąga z tych obserwacji nie są budujące. Chrześcijanie szczególnie ci,
którzy powołani są by swym życiem i
postępowaniem dawać przykład innym współwyznawcom, są w większości hipokrytami,
którzy na publiczny użytek rozprawiają o grzechu i miłosierdziu, a prywatnie
dają upust swoim seksualnym obsesjom lub psychopatycznym zachowaniom. „Love
Exposure” nie jest filmem antychrześcijańskim, choć sądzę, że wielu katolików
mogłoby go za taki uznać. Wszak Sono już w początkowych partiach filmu obraca
podstawowe pojęcie dla chrześcijaństwa – grzech w absurd, jednak tak naprawdę
nie atakuje dogmatów religii, lecz ludzi, którzy są zbyt słabi by im sprostać. Nie
da się jednak ukryć, że w „Love Exposure” chrześcijanie zostają zrównani ze
sektą, tak jaką jest w filmie Church Zero. Co więcej wyznawców
„chrześcijańskiej sekty” zżera hipokryzja i nienaturalne dla ludzkiej istoty
zaprzeczenie własnej seksualności, natomiast członkowie Church Zero sprawiają
wrażenie o wiele bardziej szczerych w swej wierze. W konsekwencji jednak i to,
i to jest sekta. I chrześcijanie, i sekciarze urabiają człowieka na swoją
modłę, pozbawiają go autentyczności, niszczą jego indywidualizmu, zamieniają w
posłuszne zombie.
Nie jest to temat nowy dla
twórczości Sono, który już w poprzednich filmach zwracał uwagą na zasadniczy
problem, szczególnie dotkliwie doskwierający młodym ludziom. Ów problem to
nieautentyczność człowieka, który nieustannie znajduje się pod wpływem różnych
czynników: a to wymogów społeczeństwa, rodziny, wyznawanej religii, czy
przynależności do różnych grup. „Nieautentyczny” człowiek utożsamia się ze
swoją rolą społeczną, z rolą odgrywaną w rodzinie, w grupie wyznawców – w rezultacie nigdy nie jest sobą. W „Love
Exposure” odnajdziemy charakterystyczny motyw twórczości Sono – podwójnej tożsamości,
swoistego schizofrenicznego rozdwojenia człowieka, który stara się sprostać zarówno
swojemu publicznemu wizerunkowi, jak też prywatnemu, osobistemu, choć oba
najczęściej zasadniczo się od siebie różnią. Żeby zapobiec temu dramatycznemu rozdarciu
ludzie przeważnie starają się dopasować do publicznego, zewnętrznego wizerunku,
co staje się źródłem ich cierpienia, co ich głęboko unieszczęśliwia. Tetsu jest
szanowanym księdzem, ale „prywatnie” rozpaczliwie zmagającym się z pożądaniem
kobiety mężczyzną. Wewnętrzny konflikt powoduje, że pogrąża się w obsesji
grzechu, że zmusza swego syna do „grzeszenia” i że w końcu sprzeniewierza się
religii, której służy. Podobnie rzecz ma się z Yu, który przebiera się za Miss
Scorpion, naśladuje jej głos, ponieważ tylko pod tą fałszywą postacią może być
z zakochaną Yoko. Dziewczyna bowiem głęboko pogardza Yu jako … Yu. Yoko jest
osobą jeszcze bardziej rozbitą, dopiero w finale odnajdując się w świecie, w
którym – jak sama mówi – trwa nieustanna wojna. Bo właśnie odnaleźć siebie, nie
w Bogu, nie w religii, nie w sekcie, lecz w sobie, w bezwarunkowej miłości (nie bez powodu rozbrzmiewają w filmie słowa
Hymnu do miłości Św. Pawła z Taresu) – oto jest największe pragnienie bohaterów
„Love Exposure”.
Szukajcie a znajdziecie
Film Sono jest jednak tak
wieloznaczny, tak bogaty w treść i ukryte znaczenia, że z całą pewnością
interpretacja, którą przedstawiłem nie wyczerpuje jego potencjału. „Szukajcie a
znajdziecie” – można by powtórzyć za Biblią, do której znajdziemy w filmie
mnóstwo odniesień. Z jednej bowiem strony Biblia, Bóg, wiara, z drugiej zaś
problemy Yu z potężną erekcją, majteczki dziewcząt wystające figlarnie spod
krótkich spódniczek, seksualne obsesje, perwersje różne świntuszenia. „Love
Exposure” opowiada o wyzwoleniu siebie z wszelkich destrukcyjnych wpływów
religii, społeczeństwa, rodziny a zarazem jest mistrzowskim przykładem filmu
wyzwalającego się z wszelkich ograniczających konwencji, narzucanych schematów,
zastanych przyzwyczajeń, krepującej estetyki.
MOJA OCENA: 10/10
Więcej o LOVE EXPOSURE
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Mistrzowska ekwilibrystka między szaloną, anarchistyczną twórczą
swobodą, a przemyślaną dyscypliną.
|
Love story po japońsku. Plus film o miłości, nienawiści, Bogu,
grzechu, religii, seksie i…majtkach.
|
Jak odnaleźć siebie w świecie, w którym wszyscy walczą o rząd dusz nad przyszłością narodu?
Albo rzecz o wielu innych rzeczach.
|
Dobra recka.
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja, wczoraj obejrzałam ten film i nadal bardzo głęboko we mnie rozkwita. Ogromnie się cieszę, że udało mi się na niego trafić.
OdpowiedzUsuń