sobota, 28 stycznia 2012

LOVE EXPOSURE (Ai no mukidashi, Japonia, 2008 )




Hatred is one way to express love
/cytat z filmu/


O co chodzi?

Yu jest siedemnastolatkiem, którego po śmierci ukochanej matki wychowuje ojciec, Tetsu – katolicki ksiądz. Tetsu cieszy się opinią wspaniałego kaznodziei, lecz rzeczywistość nie jest tak różowa. Kaori, jedna z parafianek, zakochała się w Tetsu, a konflikt między służbą Bogu a pragnieniem cielesnej miłości czyni z ojca Yu ofiarą obsesji grzechu. Jej skutki ponosi jednak Yu, który regularnie musi się spowiadać ze swoich grzechów. Ponieważ jest dobrym, posłusznym chłopakiem, zaczyna świadomie popełniać różnego rodzaju naganne uczynki, by zadowolić chorobliwą obsesję ojca. Gdy jednak dołącza do grupy ulicznych chuliganów i zaczyna fotografować, wykorzystując ekwilibrystyczne umiejętności …majtki dziewczyn na ulicy, Tetsu na wieść o tym przegania go z kościoła. Tymczasem po przegranym zakładzie na najlepsze zdjęcie dziewczęcych majteczek, Yu zgodnie z umową przebiera się za kobietę (Miss Scorpion) i wychodzi z kumplami na ulicę, by znaleźć dziewczynę, którą będzie musiał pocałować. Przypadkiem staje się świadkiem jak nieznajoma nastolatka zostaje otoczona przez gang i…spuszcza potężny łomot bandytom. Dostrzegając w dziewczynie wcielenie Marii, Matki Boskiej z kościelnej statuy, Yu od pierwszego wejrzenia zakochuje się w nieznajomej. I rzuca się z pomocą walczącej dziewczynie, o której dowiaduje się, że ma na imię Yoko. Zafascynowany Yoko Yu  oraz wzruszona pomocą Yoko nie dostrzegają, że ktoś im się bacznie przygląda z boku. To Koike, liderka sekty Church Zero. I tak zaczyna się ta epicka opowieść o miłości, nienawiści, Bogu, grzechu, seksie i…majtkach.

Sono zdetonował bombę…

Tytuł akapitu mógłby stanowić krótkie, ale treściwe podsumowanie „Love Exposure”, bodaj najgłośniejszego po „Sucide Club” filmu Shiona Sono. Natychmiast się pojawiają pytania: jaką bombę? jak zdetonował? i czy to dobrze? Wszak eksplozja ładunku wybuchowego kojarzy się ze zniszczeniem, spustoszeniem, zagładą. I nie jest to bynajmniej aż takie odległe skojarzenie, ponieważ omawiane dzieło twórcy „Strange Circus” ma tak wielką moc artystyczną, twórczą i emocjonalną, że po seansie jego filmu czuję się jakby podmuch wybuchającej bomby, wgniótł mnie nie tylko w fotel, ale doszczętnie zdewastował moją wrażliwość, estetyczne przyzwyczajenia i pojęcie filmowego arcydzieła. Czy to dobrze? Znakomicie! Jeśli założymy, że celem sztuki jest wywoływanie emocji, to „Love Exposure” jest szczytowy osiągnięciem tak pojmowanej dziedziny artystycznej twórczości człowieka. W istocie jednak obraz Sono jest jeszcze czymś więcej: on nie tylko wywołuje prawdziwe tsunami najróżniejszych, najbardziej skrajnych emocji, ale na dodatek nie traci ani na moment formalnej dyscypliny ani treściowej głębi. „Love Exposure” to czterogodzinna symfonia, w której  każda nuta i dźwięk ma swoją ściśle wyznaczone miejsce, instrumenty są perfekcyjnie nastrojone a kompozytor jest geniuszem. To jeden, ale nie jedyny fenomen filmu Sono, który pozornie wydaje się być pozbawionym jakiejkolwiek kontroli, szalonym filmowym wybrykiem; melanżem wszystkiego ze wszystkim; beztroskim artystycznym chaosem, a w rzeczywistości jest tworem absolutnie perfekcyjnym.

 Zachwycam się „Love Exposure”, ale o co tak naprawdę chodzi. Tak naprawdę chodzi o zniewalającą twórczą swobodę, o niebywałą lekkość, błyskotliwość i potoczystość opowieści Sono. Ten film wydaje się piórkiem na wietrze, choć porusza problematyką pod ciężarem, której uginają się nogi i głowy największych artystów, choć film naładowany jest wątkami niczym brazylijska nowela i na dodatek trwa tyle co obie części „Harry Potter i Zakon Feniksa”. Ale fenomenalna, reżyserka biegłość Sono, mistrzowskie panowanie nad wielowątkową, wielopostaciową i wielopłaszczyznową fabułą oraz niezwykłe wyczucie w doborze młodych aktorów, którzy – śmiem twierdzić – już nigdy nie zagrają lepiej niż w „Love Exposure” – wszystko to, to nie jest jeszcze…wszystko.

Odnaleźć siebie

Film Sono to pierwszy obraz z „trylogii nienawiści”, lecz tak jak dwa kolejne filmy z tego cyklu: „Cold Fish” i „Guilty of Romance” traktują to uczucie w sposób przewrotny, tak też czyni „Love Exposure”. Najprościej mówiąc film Sono to niezwykły film o nienawiści, za granicą której skrywa się… miłość. Lecz powiedzieć tylko tyle o obrazie twórcy „Sucide Club” to nie powiedzieć nic. W jednej z recenzji z „Love Exposure” przeczytałem, że naczelnym tematem, przewijającym się przez film jest konfrontacja sacrum z profanum, czystego z nieczystym, Boga z perwersją. Trudno się z tym nie zgodzić, choć Sono nie poprzestaje jedynie na zderzeniu tych dwóch antagonistycznych postaw i wartości. W istocie bowiem to, co interesuje japońskiego reżysera najbardziej, to problem wolności we współczesnym świecie, w którym różne siły walczą o rząd dusz, zwłaszcza nad młodym pokoleniem.

Ze szczególną wnikliwością Sono przygląda się w swym filmie religii chrześcijańskiej, jak też różnego rodzaju sektom (w filmie – uosabianym przez wyznawców fikcyjnego Church Zero). Wnioski jakie wyciąga z tych obserwacji nie są budujące. Chrześcijanie szczególnie ci, którzy powołani są  by swym życiem i postępowaniem dawać przykład innym współwyznawcom, są w większości hipokrytami, którzy na publiczny użytek rozprawiają o grzechu i miłosierdziu, a prywatnie dają upust swoim seksualnym obsesjom lub psychopatycznym zachowaniom. „Love Exposure” nie jest filmem antychrześcijańskim, choć sądzę, że wielu katolików mogłoby go za taki uznać. Wszak Sono już w początkowych partiach filmu obraca podstawowe pojęcie dla chrześcijaństwa – grzech w absurd, jednak tak naprawdę nie atakuje dogmatów religii, lecz ludzi, którzy są zbyt słabi by im sprostać. Nie da się jednak ukryć, że w „Love Exposure” chrześcijanie zostają zrównani ze sektą, tak jaką jest w filmie Church Zero. Co więcej wyznawców „chrześcijańskiej sekty” zżera hipokryzja i nienaturalne dla ludzkiej istoty zaprzeczenie własnej seksualności, natomiast członkowie Church Zero sprawiają wrażenie o wiele bardziej szczerych w swej wierze. W konsekwencji jednak i to, i to jest sekta. I chrześcijanie, i sekciarze urabiają człowieka na swoją modłę, pozbawiają go autentyczności, niszczą jego indywidualizmu, zamieniają w posłuszne zombie.

Nie jest to temat nowy dla twórczości Sono, który już w poprzednich filmach zwracał uwagą na zasadniczy problem, szczególnie dotkliwie doskwierający młodym ludziom. Ów problem to nieautentyczność człowieka, który nieustannie znajduje się pod wpływem różnych czynników: a to wymogów społeczeństwa, rodziny, wyznawanej religii, czy przynależności do różnych grup. „Nieautentyczny” człowiek utożsamia się ze swoją rolą społeczną, z rolą odgrywaną w rodzinie, w grupie wyznawców –  w rezultacie nigdy nie jest sobą. W „Love Exposure” odnajdziemy charakterystyczny motyw twórczości Sono – podwójnej tożsamości, swoistego schizofrenicznego rozdwojenia człowieka, który stara się sprostać zarówno swojemu publicznemu wizerunkowi, jak też prywatnemu, osobistemu, choć oba najczęściej zasadniczo się od siebie różnią. Żeby zapobiec temu dramatycznemu rozdarciu ludzie przeważnie starają się dopasować do publicznego, zewnętrznego wizerunku, co staje się źródłem ich cierpienia, co ich głęboko unieszczęśliwia. Tetsu jest szanowanym księdzem, ale „prywatnie” rozpaczliwie zmagającym się z pożądaniem kobiety mężczyzną. Wewnętrzny konflikt powoduje, że pogrąża się w obsesji grzechu, że zmusza swego syna do „grzeszenia” i że w końcu sprzeniewierza się religii, której służy. Podobnie rzecz ma się z Yu, który przebiera się za Miss Scorpion, naśladuje jej głos, ponieważ tylko pod tą fałszywą postacią może być z zakochaną Yoko. Dziewczyna bowiem głęboko pogardza Yu jako … Yu. Yoko jest osobą jeszcze bardziej rozbitą, dopiero w finale odnajdując się w świecie, w którym – jak sama mówi – trwa nieustanna wojna. Bo właśnie odnaleźć siebie, nie w Bogu, nie w religii, nie w sekcie, lecz w sobie, w bezwarunkowej miłości  (nie bez powodu rozbrzmiewają w filmie słowa Hymnu do miłości Św. Pawła z Taresu) – oto jest największe pragnienie bohaterów „Love Exposure”.

Szukajcie a znajdziecie

Film Sono jest jednak tak wieloznaczny, tak bogaty w treść i ukryte znaczenia, że z całą pewnością interpretacja, którą przedstawiłem nie wyczerpuje jego potencjału. „Szukajcie a znajdziecie” – można by powtórzyć za Biblią, do której znajdziemy w filmie mnóstwo odniesień. Z jednej bowiem strony Biblia, Bóg, wiara, z drugiej zaś problemy Yu z potężną erekcją, majteczki dziewcząt wystające figlarnie spod krótkich spódniczek, seksualne obsesje, perwersje różne świntuszenia. „Love Exposure” opowiada o wyzwoleniu siebie z wszelkich destrukcyjnych wpływów religii, społeczeństwa, rodziny a zarazem jest mistrzowskim przykładem filmu wyzwalającego się z wszelkich ograniczających konwencji, narzucanych schematów, zastanych przyzwyczajeń, krepującej estetyki.


MOJA OCENA: 10/10



Więcej o LOVE EXPOSURE


REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Mistrzowska ekwilibrystka między szaloną, anarchistyczną twórczą swobodą, a przemyślaną dyscypliną.



Love story po japońsku. Plus film o miłości, nienawiści, Bogu, grzechu, religii, seksie i…majtkach.
Jak odnaleźć siebie w świecie, w którym wszyscy  walczą o rząd dusz nad przyszłością narodu? Albo rzecz o wielu innych rzeczach.
   

2 komentarze :

  1. Piękna recenzja, wczoraj obejrzałam ten film i nadal bardzo głęboko we mnie rozkwita. Ogromnie się cieszę, że udało mi się na niego trafić.

    OdpowiedzUsuń