O co chodzi?
„Doomsday
Book” („Księga Dnia Zagłady”) to trzy nowele filmowe
połączone tematem apokalipsy. Nowela pierwsza, „In a New Brave
World” opowiada o młodym mężczyźnie Suk-woo, który zostaje
zarażony tajemniczym wirusem, przemieniającym go w zombie. Podczas
sprzątania mieszkania, Suk-wook znajduje zgniłe jabłko, które
okaże się być przyczyną nieszczęścia mężczyzny, a w
konsekwencji zaraźliwości wirusa, który nosi w sobie - całego
świata. Poddane procesowi recyklingu śmieci (wraz z jabłkiem)
trafiają w postaci paszy dla krów do krowiego mięsa, to zaś
trafia na talerz Suk-wook, który po spożyciu posiłku zostaje
zainfekowany śmiertelnie niebezpiecznym wirusem. Wkrótce cały
świat ogarnia zaraz zombie. Druga historia, „The Heavenly
Creature” opowiada o zautomatyzowanej i zrobotyzowanej przyszłości,
gdy humanoidalne roboty stają się naturalną częścią środowiska
człowieka. Jeden z robotów, pełniący funkcję przewodnika po
buddyjskim klasztorze, doznaje oświecenia i jest traktowany przez
tamtejszych mnichów jako reinkarnacja Buddy. Technik Do-won zostaje
wezwany przez opata klasztoru, aby sprawdził, czy android nie nie
uległ awarii. Jeśli bowiem nadal jest sprawny, to jego przebudzenie
jest rzeczywiste. Bohaterem trzeciej noweli, „Happy Birhtday”
jest kilkuletnia Min-seo i jej rodzina. Dziewczynka w niefortunnych
okolicznościach traci ulubioną, czarną bilę ojca, zagorzałego
bilardzisty. Aby uniknąć odpowiedzialności, Min-seo zamawia z
tajemniczej strony www czarną bilę po wyjątkowo okazyjnej cenie.
Dwa lata później w stronę Ziemi zbliża się olbrzymia asteroida.
Wygląda dokładnie tak jak ... czarna bila zamówiona przez Min-seo.
Zgniłe jabłko ludzkości
Chyba
nikt nie zaprzeczy, że koniec świata prezentuje się najefektowniej
tylko na dużym kinowym ekranie. Możliwość obejrzenia zagłady
ludzkości w bezpiecznych warunkach sali kinowej jest nie lada
gratką. Dlatego też film katastroficzny, choć jego początki
sięgają lat siedemdziesiątych („Płonący wieżowiec”,
„Tragedia Posejdona”), wciąż miewa się dobrze. Lecz gdy
niegdyś katastrofie ulegał budynek, statek lub ewentualnie miasto
(„Trzęsienie ziemi”), dziś dzięki możliwościom
technologicznym współczesnego kina słowo „katastrofa” zyskuje
wymiaru globalny (np. „trylogia” Rolanda Emmericha „Dzień
Niepodległości”, „Pojutrze”, „2012”). Co więcej zagłada
rodzaju ludzkiego nie jest już tylko domeną kina katastroficznego,
ale z powodzeniem jest realizowana w kinie grozy, w którym to
nieszczęście na cywilizację ściągają niebezpieczne wirusy,
przemieniające ludzi w zombie (np. „World War Z”).
Koreański
film nowelowy „Doomsday Book” pozornie wpisuje się w szeroko
pojęte kino apokaliptyczne. Do tego wniosku skłania zwłaszcza
pierwsza historia „In a New Brave World”, która wprawdzie
zaczyna się jako komedia obyczajowa o nieudaczniku pozostawionym bez
wsparcia rodziny i zmuszonym stawić czoła rzeczywistości życia w
świecie dorosłych, ale która kończy się obrazami świata
opanowanego przez żywe trupy. Wyreżyserowany przez Lim Pil-sunga
(twórca „Hansel and Gretel”) „In a New Brave World” bez
wątpienia wykorzystuje konwencję gatunkową horroru o apokalipsie
zombie, lecz trudno byłoby określić nowelę Koreańczyka jeszcze
jedną opowieścią tak dobrze znaną zachodnim widzom z filmów
takich jak „28 dni później” czy serii „Resident Evil”.
O
odmienności obrazu Lima, a zarazem o jego przewrotności decydują
dwa elementy: rezygnacja ze sztywnego trzymania się gatunkowych
reguł horroru oraz pretekstowe potraktowanie tychże. Trudno bowiem
określić, mimo obecności żywych trupów i to wersji klasycznej
(ospałe, powolnie się poruszające osobniki, polujące na ludzkie
mięso), „In a New Brave World” horrorem budzącym grozę czy
nawet horrorem typowym. Lim niespecjalnie przejmuje się tak
nieodzowną przecież dla gatunku atmosferą niesamowitości
(wyjątkiem jest scena powrotu rodziny Suk-wooka, zastającego go
przemienionego). Filmowe zombie nie budzą szczególnego przerażenia
swym wyglądem, ich ataki na „niezainfekowanych” są ukazywane
migawkowo, a nowela, często przerywana telewizyjnymi newsami i
„gadającymi głowami” przypomina raport z coraz bardziej
oblężonego miasta a ostatecznie świata. Grozie nie sprzyja także
obficie dawkowana groteska i absurd, które jednak w wydaniu
koreańskim zazwyczaj mnie irytują i w tym przypadku jest podobnie.
Być może to efekt osobistych doświadczeń, a być może jakichś
głębszych kulturowych różnic, ale w omawianej noweli humor,
groteska i groza tworzą wyjątkowo zgrzytającą całość. Trudno
przejąć się losem bohaterów, którzy zresztą wraz z rozwojem
fabularnych wydarzeń schodzą na dalszy plan, i trudno się przejąć
wizją świata opanowanego przez zombie, latające w powietrzu
wojskowe helikoptery i telewizyjne newsy. Na szczęście przewrotne
zakończenie zmienia perspektywę ukazywanych na ekranie wydarzeń i
wymowę filmu. Świadomie kiczowaty finał w zaskakujący sposób
nawiązuje do biblijnej wizji wygnania z Raju, stawiając
przedstawioną opowieść w nieoczekiwanym kontekście. Kontekst ów
sugeruje, że rzeczywistą przyczyną zagłady ludzkości jest
zachłanność ludzkiego gatunku, która jest tak wielce
niepohamowana, iż w końcu doprowadzić musi do tego, że w
symbolicznym wymiarze... zje on sam siebie „In a New Brave World”
można zatem odczytać jako krytykę konsumpcjonizmu, który
przemienia ludzi w bezwolne zombie targane nienasyconą żądzą
zaspakajania.
Duch
w maszynie
Druga
nowela, „The Heavenly Creature”, jest najlepsza z trzech
składających się na „Doomsday Book” nie tylko dlatego, że
wyreżyserował ją twórca „Opowieści o dwóch siostrach” Kim
Ji-woon. Podobnie jak historia Lima, reżyser słynnego horroru
wychodzi od gatunkowej konwencji, tym razem umocowanej w kinie
science-fiction, tj. od motywu buntu maszyny. O ile jednak „In a
New Brave World” ujmował schemat apokalipsy zombie w kontekście
biblijnym, to Kim motyw zbuntowanej maszyny opisuje przez pryzmat
filozofii buddyjskiej, co jest już wyjątkowo oryginalną
perspektywą. Punktem stycznym buddyzmu i konwencji science-fiction
jest oświecenie, którego doznaje... android, pełniący funkcję
przewodnika po buddyjskim klasztorze. Czy robot może posiąść
mądrość, która dostępna jest tylko w doświadczeniu ludzkiego
umysłu? Dylemat wydaje się wydumany a nawet absurdalny, ale dla
tych, którzy mają jakąkolwiek wiedzę o naukach Buddy, jest jak
najbardziej sensowny, choć raczej nietypowy. I tak też zostaje
potraktowany w obrazie twórcy „Słodko-gorzkiego życia”, w
którym na całe szczęście brak groteski i głupkowatego humoru, a
dominuje nastrój refleksyjnej zadumy.
Historia
o robocie uważanym za reinkarnację samego Buddy jest, jak w
przypadku, każdej z nowel tworzących „Doomsday Book” jedynie
pretekstem do głębszych i poważniejszych rozważań, które w tej
historii koncentrują się wokół najbardziej podstawowych pytań:
kim jest człowiek? co jest jego naturą? dokąd zmierza?
Przyczynkiem do poruszania tego rodzaju filozoficznych kwestii jest
zderzenie buddyjskiej myśli z technokratycznym, korporacyjnym
stanowiskiem reprezentowanym przez firmę, która stworzyła
„nieposłusznego robota”. Szefostwo korporacji uznaje oświeconego
androida za zagrożenie; iskrę, która może wywołać bunt robotów,
uznających się za równych swym stwórcom. Motyw ten znany choćby
„Łowcy androidów” zostaje rozwinięty w serię niezwykle
ważkich pytań: co różni maszynę od człowieka? Czy maszyna może
zyskać samoświadomość? Czy może mieć „duszę”? Na
wszystkie te pytania odpowiedź, mimo iż nie udzielona wprost, brzmi
„tak”. Podstaw do tego rodzaju stwierdzeń dostarcza nauka Buddy,
której duch unosi się nad całą przedstawioną historią.
Koncepcja jedności świata i istot żyjących, doktryny „nie-ja”,
pustki rzeczywistości poznawalnej zmysłowo czy też pogląd, że
wszystkie żywe istoty posiadają naturę Buddy i że każdy w drodze
przebudzenia może ją odkryć – wszystkie te przejawy buddyjskiej
myśli znajdą niezwykle wierne przełożenie na warstwę fabularną.
Gdy w finale oświecony robot stwierdza, że to nieistotne, że
doznał przebudzenia, to jest to aluzja nie tyle do powszechności
natury Buddy, lecz wskazanie jako bardzo „nieprzebudzony” jest
człowiek, zniewolony przez żądze, pragnienia i uwięziony w iluzji
własnego „ja”.
Niestety
czasowy limit zadziałał na niekorzyść przedstawianej historii,
toteż niektóre istotne elementy wymowy filmu nie udało się
pokazać, więc przeniesiono je do warstwy dialogowej. To chyba
dlatego niektóre z wypowiedzi brzmią nazbyt dydaktycznie i
deklaratywnie, jednak pomysł, rzetelność adaptacji nauk Buddy,
głębia opowieści oraz znakomita realizacja (specjalność Kim
Ji-woona, mistrza filmowej formy) rekompensują pewne niedostatki tej
noweli i czynią z niej najjaśniejszy punkt „Doomsday Book”.
O
czarnej bili, która zmieniła losy świata
Opowieść
kończąca film, „Happy Birthday”, ponownie wyreżyserowana przez
Lim Pil-sunga, przedstawia koniec świata chyba najbardziej
rozpowszechniony w pop kulturze: wielkiej asteroidy, pędzącej
wprost na zderzenie z Ziemią. Podobne historie w kinie
science-fiction nie są czymś niezwykłym, by wspomnieć o kilku
produkcjach amerykańskich z ostatnich lat jak „Dzień zagłady”,
„Armagedon” czy też „Zapowiedź”, lecz koreański reżyser
traktuje fabularny schemat tego rodzaju obrazów o zagładzie z
kosmosu jedynie jako pretekst do zaskakującej opowieści, w której
punktem stycznym między kosmiczną katastrofą a losem pewnej
koreańskiej rodziny jest czarna bilardowa bila. Sposób powiązania
tak odległych w wymiarze i znaczeniu elementów (apokalipsa i
rodzina) przez przedmiot tak zwyczajny jak bila bilardowa stanowi o
największej wartości „Happy Birhtday” zwłaszcza, że owe
powiązanie, choć groteskowe i absurdalne, nie jest bynajmniej
powierzchowne. Głębszy sen zyskuje przez kontekst, tym razem nie
religijno-filozoficzny, lecz naukowy, odwołujący się do
popularnych teorii współczesnej fizyki, takich jak teoria chaosu,
czarnych dziur, alternatywnych światów czy mechaniki kwantowej.
Brzmi niezwykle poważnie, ale nowela Lima aż skrzy się od humoru i
zabawnego absurdu, z o wiele lepszym wyczuciem przedstawionym na
ekranie niż w opowieści otwierającej „Doomsday Book”; też w
reżyserii twórcy „Hansel i Gretel”. Zresztą można odnieść
wrażenie, że „Happy Birthday” jest lepszą wersją „In A New
Brave”; mniej chaotyczną, zabawniejszą i bardziej przewrotną.
Historia rodziny małej Min-seo przygotowującej się na przeżycie
nadciągającego kataklizmu w przystosowanej do tego celu piwnicy,
przeplata się telewizyjnymi newsami i reklamami (niemiłosiernie,
ale i celnie wykpionymi), przywołując jeszcze raz skojarzenie z
reportażem bardziej niż z klasyczną filmową opowieścią. Ale,
rzecz jasna, najważniejsze są refleksje, do których ta oryginalna,
pomysłowa historia skłania. Możemy się zatem dopatrzyć satyry na
koreańską telewizję, krytyki technologii takich jak internet, czy
też refleksji dotyczących niepoznawalności świata przez
człowieka. Wartość „Happy Birthday” obniża niestety trochę
nijakie zakończenie, które mnie osobiście wydało się nazbyt
konwencjonalne.
Pora
na krótkie podsumowanie. „Doomsday Book” to nietuzinkowy,
interesujący wkład czołowych reżyserów koreańskiego kina w
tematykę końca świata. Lim Pil-sung i Kim Ji-woon proponują
spojrzenie pośrednie między widowiskową i pozbawioną większych
ambicji wizją zagłady świata reprezentowaną przez kino
hollywoodzkie a kameralnym obrazem planetarnej zagłady z produkcji
artystycznych (m.in. „Miasto ślepców” , „Melancholia”). W
efekcie wizja zagłady cywilizacji nie sprawia wrażenia
przeładowanej efektami specjalnymi, a z drugiej strony nie traci ze
swej atrakcyjności. Co więcej udało się w „Doomsday Book”
zawrzeć zaskakująco wiele refleksji na temat nie tyle samej
apokalipsy, co współczesnej kondycji świata i człowieka. I
chociaż w filmie pobrzmiewa wiele humorystycznych tonów, to całość
skłania raczej do niepokojących wniosków. Wspólny obraz Lima i
Kima jest rodzajem ostrzeżenia przed kierunkiem, którym zmierza
ludzkość, bo jest to kierunek ku zagładzie. I to wcale nie tej
filmowej.
MOJA OCENA: 7 +/ 10
REALIZACJA
Dwaj najbardziej kreatywni koreańscy filmowcy:
Kim Ji-woon („A Tale of Two Sisters”) oraz Lim Pil-sung („Hansel
& Gretel”) - nie zawodzą. Efektowne, z wyczuciem konwencji
zrealizowane trzy wersje końca świata.
FABUŁA
Koniec świata razy trzy. Po raz pierwszy w stylu
zombie apokalipsy o tym, że jesteśmy tym co jemy, czyli... żywymi
trupami. Po raz drugi w duchu buddyjskim, czyli android bardziej nam
bratem niż drugi człowiek. A po raz trzeci w stylu absurdalnym o
tym, że jedna bilardowa bila może zaważyć na losie świata.
DRUGIE DNO
Mimo pozornie humorystycznej wymowy niepokojąca
wizja współczesnego świata i człowieka, zmierzającego w
zdecydowanie niepożądanym kierunku.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz