niedziela, 9 lutego 2014

DOOMSDAY BOOK (In-lyu-myeol-mang-bo-go-seo, Korea Płd, 2012)



Doomsday Book (2012) on IMDb

 
 O co chodzi?

Doomsday Book” („Księga Dnia Zagłady”) to trzy nowele filmowe połączone tematem apokalipsy. Nowela pierwsza, „In a New Brave World” opowiada o młodym mężczyźnie Suk-woo, który zostaje zarażony tajemniczym wirusem, przemieniającym go w zombie. Podczas sprzątania mieszkania, Suk-wook znajduje zgniłe jabłko, które okaże się być przyczyną nieszczęścia mężczyzny, a w konsekwencji zaraźliwości wirusa, który nosi w sobie - całego świata. Poddane procesowi recyklingu śmieci (wraz z jabłkiem) trafiają w postaci paszy dla krów do krowiego mięsa, to zaś trafia na talerz Suk-wook, który po spożyciu posiłku zostaje zainfekowany śmiertelnie niebezpiecznym wirusem. Wkrótce cały świat ogarnia zaraz zombie. Druga historia, „The Heavenly Creature” opowiada o zautomatyzowanej i zrobotyzowanej przyszłości, gdy humanoidalne roboty stają się naturalną częścią środowiska człowieka. Jeden z robotów, pełniący funkcję przewodnika po buddyjskim klasztorze, doznaje oświecenia i jest traktowany przez tamtejszych mnichów jako reinkarnacja Buddy. Technik Do-won zostaje wezwany przez opata klasztoru, aby sprawdził, czy android nie nie uległ awarii. Jeśli bowiem nadal jest sprawny, to jego przebudzenie jest rzeczywiste. Bohaterem trzeciej noweli, „Happy Birhtday” jest kilkuletnia Min-seo i jej rodzina. Dziewczynka w niefortunnych okolicznościach traci ulubioną, czarną bilę ojca, zagorzałego bilardzisty. Aby uniknąć odpowiedzialności, Min-seo zamawia z tajemniczej strony www czarną bilę po wyjątkowo okazyjnej cenie. Dwa lata później w stronę Ziemi zbliża się olbrzymia asteroida. Wygląda dokładnie tak jak ... czarna bila zamówiona przez Min-seo.

Zgniłe jabłko ludzkości

Chyba nikt nie zaprzeczy, że koniec świata prezentuje się najefektowniej tylko na dużym kinowym ekranie. Możliwość obejrzenia zagłady ludzkości w bezpiecznych warunkach sali kinowej jest nie lada gratką. Dlatego też film katastroficzny, choć jego początki sięgają lat siedemdziesiątych („Płonący wieżowiec”, „Tragedia Posejdona”), wciąż miewa się dobrze. Lecz gdy niegdyś katastrofie ulegał budynek, statek lub ewentualnie miasto („Trzęsienie ziemi”), dziś dzięki możliwościom technologicznym współczesnego kina słowo „katastrofa” zyskuje wymiaru globalny (np. „trylogia” Rolanda Emmericha „Dzień Niepodległości”, „Pojutrze”, „2012”). Co więcej zagłada rodzaju ludzkiego nie jest już tylko domeną kina katastroficznego, ale z powodzeniem jest realizowana w kinie grozy, w którym to nieszczęście na cywilizację ściągają niebezpieczne wirusy, przemieniające ludzi w zombie (np. „World War Z”).

Koreański film nowelowy „Doomsday Book” pozornie wpisuje się w szeroko pojęte kino apokaliptyczne. Do tego wniosku skłania zwłaszcza pierwsza historia „In a New Brave World”, która wprawdzie zaczyna się jako komedia obyczajowa o nieudaczniku pozostawionym bez wsparcia rodziny i zmuszonym stawić czoła rzeczywistości życia w świecie dorosłych, ale która kończy się obrazami świata opanowanego przez żywe trupy. Wyreżyserowany przez Lim Pil-sunga (twórca „Hansel and Gretel”) „In a New Brave World” bez wątpienia wykorzystuje konwencję gatunkową horroru o apokalipsie zombie, lecz trudno byłoby określić nowelę Koreańczyka jeszcze jedną opowieścią tak dobrze znaną zachodnim widzom z filmów takich jak „28 dni później” czy serii „Resident Evil”.

O odmienności obrazu Lima, a zarazem o jego przewrotności decydują dwa elementy: rezygnacja ze sztywnego trzymania się gatunkowych reguł horroru oraz pretekstowe potraktowanie tychże. Trudno bowiem określić, mimo obecności żywych trupów i to wersji klasycznej (ospałe, powolnie się poruszające osobniki, polujące na ludzkie mięso), „In a New Brave World” horrorem budzącym grozę czy nawet horrorem typowym. Lim niespecjalnie przejmuje się tak nieodzowną przecież dla gatunku atmosferą niesamowitości (wyjątkiem jest scena powrotu rodziny Suk-wooka, zastającego go przemienionego). Filmowe zombie nie budzą szczególnego przerażenia swym wyglądem, ich ataki na „niezainfekowanych” są ukazywane migawkowo, a nowela, często przerywana telewizyjnymi newsami i „gadającymi głowami” przypomina raport z coraz bardziej oblężonego miasta a ostatecznie świata. Grozie nie sprzyja także obficie dawkowana groteska i absurd, które jednak w wydaniu koreańskim zazwyczaj mnie irytują i w tym przypadku jest podobnie. Być może to efekt osobistych doświadczeń, a być może jakichś głębszych kulturowych różnic, ale w omawianej noweli humor, groteska i groza tworzą wyjątkowo zgrzytającą całość. Trudno przejąć się losem bohaterów, którzy zresztą wraz z rozwojem fabularnych wydarzeń schodzą na dalszy plan, i trudno się przejąć wizją świata opanowanego przez zombie, latające w powietrzu wojskowe helikoptery i telewizyjne newsy. Na szczęście przewrotne zakończenie zmienia perspektywę ukazywanych na ekranie wydarzeń i wymowę filmu. Świadomie kiczowaty finał w zaskakujący sposób nawiązuje do biblijnej wizji wygnania z Raju, stawiając przedstawioną opowieść w nieoczekiwanym kontekście. Kontekst ów sugeruje, że rzeczywistą przyczyną zagłady ludzkości jest zachłanność ludzkiego gatunku, która jest tak wielce niepohamowana, iż w końcu doprowadzić musi do tego, że w symbolicznym wymiarze... zje on sam siebie „In a New Brave World” można zatem odczytać jako krytykę konsumpcjonizmu, który przemienia ludzi w bezwolne zombie targane nienasyconą żądzą zaspakajania.

Duch w maszynie

Druga nowela, „The Heavenly Creature”, jest najlepsza z trzech składających się na „Doomsday Book” nie tylko dlatego, że wyreżyserował ją twórca „Opowieści o dwóch siostrach” Kim Ji-woon. Podobnie jak historia Lima, reżyser słynnego horroru wychodzi od gatunkowej konwencji, tym razem umocowanej w kinie science-fiction, tj. od motywu buntu maszyny. O ile jednak „In a New Brave World” ujmował schemat apokalipsy zombie w kontekście biblijnym, to Kim motyw zbuntowanej maszyny opisuje przez pryzmat filozofii buddyjskiej, co jest już wyjątkowo oryginalną perspektywą. Punktem stycznym buddyzmu i konwencji science-fiction jest oświecenie, którego doznaje... android, pełniący funkcję przewodnika po buddyjskim klasztorze. Czy robot może posiąść mądrość, która dostępna jest tylko w doświadczeniu ludzkiego umysłu? Dylemat wydaje się wydumany a nawet absurdalny, ale dla tych, którzy mają jakąkolwiek wiedzę o naukach Buddy, jest jak najbardziej sensowny, choć raczej nietypowy. I tak też zostaje potraktowany w obrazie twórcy „Słodko-gorzkiego życia”, w którym na całe szczęście brak groteski i głupkowatego humoru, a dominuje nastrój refleksyjnej zadumy.

Historia o robocie uważanym za reinkarnację samego Buddy jest, jak w przypadku, każdej z nowel tworzących „Doomsday Book” jedynie pretekstem do głębszych i poważniejszych rozważań, które w tej historii koncentrują się wokół najbardziej podstawowych pytań: kim jest człowiek? co jest jego naturą? dokąd zmierza? Przyczynkiem do poruszania tego rodzaju filozoficznych kwestii jest zderzenie buddyjskiej myśli z technokratycznym, korporacyjnym stanowiskiem reprezentowanym przez firmę, która stworzyła „nieposłusznego robota”. Szefostwo korporacji uznaje oświeconego androida za zagrożenie; iskrę, która może wywołać bunt robotów, uznających się za równych swym stwórcom. Motyw ten znany choćby „Łowcy androidów” zostaje rozwinięty w serię niezwykle ważkich pytań: co różni maszynę od człowieka? Czy maszyna może zyskać samoświadomość? Czy może mieć „duszę”? Na wszystkie te pytania odpowiedź, mimo iż nie udzielona wprost, brzmi „tak”. Podstaw do tego rodzaju stwierdzeń dostarcza nauka Buddy, której duch unosi się nad całą przedstawioną historią. Koncepcja jedności świata i istot żyjących, doktryny „nie-ja”, pustki rzeczywistości poznawalnej zmysłowo czy też pogląd, że wszystkie żywe istoty posiadają naturę Buddy i że każdy w drodze przebudzenia może ją odkryć – wszystkie te przejawy buddyjskiej myśli znajdą niezwykle wierne przełożenie na warstwę fabularną. Gdy w finale oświecony robot stwierdza, że to nieistotne, że doznał przebudzenia, to jest to aluzja nie tyle do powszechności natury Buddy, lecz wskazanie jako bardzo „nieprzebudzony” jest człowiek, zniewolony przez żądze, pragnienia i uwięziony w iluzji własnego „ja”.

Niestety czasowy limit zadziałał na niekorzyść przedstawianej historii, toteż niektóre istotne elementy wymowy filmu nie udało się pokazać, więc przeniesiono je do warstwy dialogowej. To chyba dlatego niektóre z wypowiedzi brzmią nazbyt dydaktycznie i deklaratywnie, jednak pomysł, rzetelność adaptacji nauk Buddy, głębia opowieści oraz znakomita realizacja (specjalność Kim Ji-woona, mistrza filmowej formy) rekompensują pewne niedostatki tej noweli i czynią z niej najjaśniejszy punkt „Doomsday Book”.

O czarnej bili, która zmieniła losy świata

Opowieść kończąca film, „Happy Birthday”, ponownie wyreżyserowana przez Lim Pil-sunga, przedstawia koniec świata chyba najbardziej rozpowszechniony w pop kulturze: wielkiej asteroidy, pędzącej wprost na zderzenie z Ziemią. Podobne historie w kinie science-fiction nie są czymś niezwykłym, by wspomnieć o kilku produkcjach amerykańskich z ostatnich lat jak „Dzień zagłady”, „Armagedon” czy też „Zapowiedź”, lecz koreański reżyser traktuje fabularny schemat tego rodzaju obrazów o zagładzie z kosmosu jedynie jako pretekst do zaskakującej opowieści, w której punktem stycznym między kosmiczną katastrofą a losem pewnej koreańskiej rodziny jest czarna bilardowa bila. Sposób powiązania tak odległych w wymiarze i znaczeniu elementów (apokalipsa i rodzina) przez przedmiot tak zwyczajny jak bila bilardowa stanowi o największej wartości „Happy Birhtday” zwłaszcza, że owe powiązanie, choć groteskowe i absurdalne, nie jest bynajmniej powierzchowne. Głębszy sen zyskuje przez kontekst, tym razem nie religijno-filozoficzny, lecz naukowy, odwołujący się do popularnych teorii współczesnej fizyki, takich jak teoria chaosu, czarnych dziur, alternatywnych światów czy mechaniki kwantowej. Brzmi niezwykle poważnie, ale nowela Lima aż skrzy się od humoru i zabawnego absurdu, z o wiele lepszym wyczuciem przedstawionym na ekranie niż w opowieści otwierającej „Doomsday Book”; też w reżyserii twórcy „Hansel i Gretel”. Zresztą można odnieść wrażenie, że „Happy Birthday” jest lepszą wersją „In A New Brave”; mniej chaotyczną, zabawniejszą i bardziej przewrotną. Historia rodziny małej Min-seo przygotowującej się na przeżycie nadciągającego kataklizmu w przystosowanej do tego celu piwnicy, przeplata się telewizyjnymi newsami i reklamami (niemiłosiernie, ale i celnie wykpionymi), przywołując jeszcze raz skojarzenie z reportażem bardziej niż z klasyczną filmową opowieścią. Ale, rzecz jasna, najważniejsze są refleksje, do których ta oryginalna, pomysłowa historia skłania. Możemy się zatem dopatrzyć satyry na koreańską telewizję, krytyki technologii takich jak internet, czy też refleksji dotyczących niepoznawalności świata przez człowieka. Wartość „Happy Birthday” obniża niestety trochę nijakie zakończenie, które mnie osobiście wydało się nazbyt konwencjonalne.

Pora na krótkie podsumowanie. „Doomsday Book” to nietuzinkowy, interesujący wkład czołowych reżyserów koreańskiego kina w tematykę końca świata. Lim Pil-sung i Kim Ji-woon proponują spojrzenie pośrednie między widowiskową i pozbawioną większych ambicji wizją zagłady świata reprezentowaną przez kino hollywoodzkie a kameralnym obrazem planetarnej zagłady z produkcji artystycznych (m.in. „Miasto ślepców” , „Melancholia”). W efekcie wizja zagłady cywilizacji nie sprawia wrażenia przeładowanej efektami specjalnymi, a z drugiej strony nie traci ze swej atrakcyjności. Co więcej udało się w „Doomsday Book” zawrzeć zaskakująco wiele refleksji na temat nie tyle samej apokalipsy, co współczesnej kondycji świata i człowieka. I chociaż w filmie pobrzmiewa wiele humorystycznych tonów, to całość skłania raczej do niepokojących wniosków. Wspólny obraz Lima i Kima jest rodzajem ostrzeżenia przed kierunkiem, którym zmierza ludzkość, bo jest to kierunek ku zagładzie. I to wcale nie tej filmowej.

MOJA OCENA: 7 +/ 10  




REALIZACJA
Dwaj najbardziej kreatywni koreańscy filmowcy: Kim Ji-woon („A Tale of Two Sisters”) oraz Lim Pil-sung („Hansel & Gretel”) - nie zawodzą. Efektowne, z wyczuciem konwencji zrealizowane trzy wersje końca świata.
 
FABUŁA
Koniec świata razy trzy. Po raz pierwszy w stylu zombie apokalipsy o tym, że jesteśmy tym co jemy, czyli... żywymi trupami. Po raz drugi w duchu buddyjskim, czyli android bardziej nam bratem niż drugi człowiek. A po raz trzeci w stylu absurdalnym o tym, że jedna bilardowa bila może zaważyć na losie świata.

DRUGIE DNO
Mimo pozornie humorystycznej wymowy niepokojąca wizja współczesnego świata i człowieka, zmierzającego w zdecydowanie niepożądanym kierunku.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz