Pora na nieco spóźnione majowe zestawienie premierowo obejrzanych przez mnie filmów. Tym razem najwięcej uwagi poświęciłem japońskiej animacji, zaliczając kilka klasyków (m.in.„Animatrix”), jak też mniej znanych, choć może całkiem dobrze znanych fanom nieco starszych anime (np. „Darkside Blues”). Spośród pięciu anime, które znalazły się w tym zestawieniu, najbardziej spodobał mi się „Metropolis” Rintaro – niezwykły „remake” słynnego filmu Fritza Langa z 1927 r.. W majowym zestawieniu warto też zwrócić uwagę na właściwie europejski film, ale w duchu azjatycki (a dokładnie: irański) obraz „Przeszłość”. Asghar Farhadi, twórca „Rozstania” po raz kolejny stworzył wybitny, a przy tym oglądający się jak najlepszy thriller film. Z kolei ubiegłoroczny „Moebius” Kim Kip-duk, bo obiecującego powrót do wielkiej formy Koreańczyka jest ogromnym krokiem wstecz. Ba! To chyba najgorszy film twórcy „Pustego domu” i najpoważniejszy kandydat do najgorszego filmu obejrzanego przez mnie w tym roku (gorszy nawet od „Zombie Ass”, bo ten film przynajmniej nie udawał, że ma coś do wielkiego do przekazania).
To tyle tytułem wstępu.
SEVENTH CODE
(reż. Kiyoshi Kurosawa, Japonia, 2013)
Sensacyjny, thriller, komedia. Najnowszy Kiyoshi Kurosawa w końcu obejrzany! Obraz to króciutki (ledwie 60 min), skromny i ascetyczny, ale Kurosawa jak za dawnych dobrych lat, zafundował widzom niezłą zagwozdkę. A uczynił to w wypróbowany sposób: mieszając gatunki, wprowadzając zaskakujące zwroty akcji, świadomie balansując na granicy absurdu i drwiąc sobie z widza i jego oczekiwań. "Seventh Code" przypomina nieco "Loft" - nie, nie fabułą, ale strategią Kurosawy. Jak "Loft" był autopastiszową grą z konwencją j-horroru, tak "Seventh Code" grą z widzem w kontekście kina sensacyjnego (ciekawe czy Kurosawa widział "Frantica" Polańskiego, bo mam wrażenie, że podejmuje intertekstualny, metafilmowy dialog z tym filmem). Z drugiej strony dostrzegam w tym obrazie wiele ulubionych tematów i motywów Kurosawy: problem ludzkiej tożsamości, obcości, zmienności-niezmienności, pustki (gdyby nie zakończenie pomyślałbym, że jest to film o pustce jako ucieczce przed ograniczającym sensem), a także zasugerowany choćby w "Pulsie" temat nuklearnego zagrożenia. Ale możliwe, że do tych wątków należy podejść z dystansem, bo być może Kurosawa chciał po prostu zrobić rekonesans, by sprawdzić jak będzie mu się kręciło poza Japonią. Chyba był zadowolony, bo we Władywastoku znalazł swe ulubione ruiny, zaniedbane, industrialne tereny i klimat zastygłej, zatęchłej przeszłości.
RECENZJA: http://strachmaskosneoczy.blogspot.com/2014/05/o-co-chodzi-akiko-przybywa-do.html
CULT
(reż. Koji Shiraishi, Japonia, 2013)
Horror. Niezłomność Kojiego Shiraishiego w drążeniu subgatunku mockumentaries jest godna podziwu, jakby reżyser chciał za wszelką cenę osiągnąć poziom "Noroi. The Curse", który zresztą jest w moim odczuciu ledwie poprawnym horrorem, ale - jak widać - nie jest to takie łatwe. "Cult" (nie mylić z "Ocult") to trochę takie "Paranormal Activity" , trochę horror okultystyczny, a nawet film fantasy. Oglądając ten film nie wiadomo, czy reżyser nabija się z subgatunku mockumentary, czy zupełnie na serio traktuje swój film. Fabuła jest absurdalna, sceny grozy tak groteskowe, że aż zabawne, postacie wycięte z papieru, a zachowanie bohaterów tak dziwaczne (by nie napisać - idiotyczne), że trudno uwierzyć, że to wszystko jest na serio. Jeśli ta dezorientacja i elementy (nie)chcianego humoru były zamierzone, to Shiraishiemu udało się mnie zmylić, ale jesli jednak wynikły jako efekt uboczny nieudolności reżysera i scenarzysty, to może najwyższy czas pogodzić się z faktem, że drugiej "Noroi.:the Curse" Shiraishi nie nakręci. W istocie, choć niewiele ma to wspólnego z filmem (tak jak film z przerażającym horrorem) na plus zaliczam urodziwe aktorki na czele z Mayuko Iwase. A co!
THE PAST
(reż. Asghar Farhadi, Francja/Włochy/Iran, 2011)
Dramat. Najnowszy obraz twórcy "Rozstania" Asghara Farhadiego ze Berenice Bejo dowodzi, że Irańczyk jest absolutnymi mistrzem kameralnego dramatu. "Przeszłość" jest dramatem, ale opowiedzianym jak najbardziej wyborny thriller. Dzięki koncertowej grze aktorskiej, precyzyjnemu scenariuszowi, mistrzowskiemu panowaniu nad narracją otrzymujemy historię, która wychodzi z banalnego punktu, by w trakcie filmu rozwinąć się w gęstniejącą, coraz bardziej skomplikowaną i złożoną opowieść o poszukiwaniu prawdy wśród kłamstw i półprawd. Jest to także film o niemożności porozumienia, o niemożność wejścia w przyszłość bez uporania się z przeszłością, a także o niemożności przeniknięcia drugiego człowieka, który zawsze pozostanie dla nas w sferze subiektywnych domysłów. Tak jak znakomite, podobnie jak w "Rozstaniu" otwarte i niedopowiedziane zakończenie, pozostawiające film bez kropki nad „i” domysłom i inteligencji widza. Jak dla mnie - film wybitny, choć nie działa już magia "pierwszego wrażenia" jak w przypadku "Rozstania".
(reż. Yoshinaga Naoyuki i Nakazawa Kazuto, Japonia, 2003)
Anime, science-fiction. Trzyczęściowe OVA w klimatach cyberpunkowych, rozgrywających się w świecie przyszłości, w którym ludzie koegzystują z androidami zwanymi "boomerami". Dwie pierwsze części mocno przeciętne, wyjątkowo marnie animowane jak na rok produkcji (2003) w przekazie zaś banalne - "android też człowiek". W odcinku drugim interesujące są elementy groteski i surrealizmu (modliszka-robot, dziewczynka zjawa). Trzecia historia zdecydowanie najlepsza: intryga skupia się wokół spisku prominentnego polityka, który pragnie doprowadzić do zniszczenia wszystkich androidów. Wiele w tej części momentów o szczególnej urodzie: np. przewracające się kostki domina jako wizualna alegoria serii wybuchów wstrząsających Genom City. Przesłanie o "ludzkim charakterze maszyn" znacznie subtelniej w tej części wybrzmiewa a całość jest zilustrowana rozmytymi, prześwietlonymi kadrami, nadającymi historii niezwykłego, impresjonistycznego charakteru. Jako całość: niestety tylko trochę powyżej przeciętnej.
THE FIVE
(reż. Jeong Yeon-sik, Korea Płd, 2013)
Thriller, dramat. Zemsta najlepiej smakuje po koreańsku, a "The Five" jest jednym z najsmakowitszych dań ostatnich lat. Fabułę tego filmu da się streścić właściwie jednym krótkim zdaniem: kobieta, której rodzina została zamordowanego przez seryjnego mordercę, pragnie zemścić się na sprawcy. Sęk w tym, że po spotkaniu z zabójcą jest sparaliżowana w dół, porusza się na wózku inwalidzkim i jest sama. Jak zatem zemścić się na nieuchwytnym zabójcy? Zorganizować sobie ludzi, którzy jej w tym pomogą? Jak ich przekonać? Ofiarować im na przeszczepy własne zdrowe organy. Scenarzysta "The Five" dostaje u mnie 5! Historia jest oryginalna, pomysłowa, znakomicie łączy promocję korzyści płynących z transplantologii z najlepszymi wzorcami hollywoodzkiego kina rozrywkowego. Jest napięcie, są zgrabnie wymyślone zwroty akcji, a finał choć wiadomy od pierwszych kadrów wcale nie tak prosto następujący. Ale "The Five", dzięki koreańskiej specjalności, czyli łączeniu popularnych gatunków z dramatem, to przede wszystkim emocje. Oglądałem ten film siedząc na krawędzi fotela: jest tu groza, napięcie, humor i autentyczne wzruszenie, jest tu też wiele cennych umiejętnie wplecionych w sensacyjną fabułę, ważkich społecznych obserwacji - słowem "The Five" zawstydziłby większość amerykańskich thrillerów, Plus - może i konwencjonalny, ale dla mnie przez zestawienie sztuki i czystego zła - niezwykle interesujący seryjnym morderca. Naprawdę warto!
RECENZJA: http://strachmaskosneoczy.blogspot.com/2014/05/moja-ocena-810-o-co-chodzi-eun-ah.html
MONTAGE
(reż. Jeong Keun-sub, Korea Płd, 2013)
Thriller, dramat. Kolejny znakomity koreański thriller, który wpisuje w ogólne ramy konwencji filmów o porywaczach intrygującą, pełną emocji i wiarygodnej psychologii historię o zbrodni i karze, o cierpieniu i wybaczeniu i o gorzkiej zemście. W gruncie rzeczy po seansie widz, podobnie jak bohaterowie, nie odczuwa satysfakcji, a raczej głęboki smutek. Zemsta się dokonała, ale nie przynosi ona ukojenia ani ulgi. Na szczęście satysfakcja nieco innego rodzaju, płynąca z obcowania z filmem w pewnym sensie spełnionym, daję widzowi seans jako taki. W głównej mierze to zasługa rewelacyjnej dramaturgii: film rozpoczyna się w miejscu, w którym większość amerykańskich filmów tego rodzaju się kończy. Dalej jest już tylko lepiej: reżyser swobodnie łączy bieżącą akcję z retrospekcjami, prowadzi kilka wątków równocześnie (w tym jeden rozgrywa się w czasie przeszłym, ale widz dopiero po jakimś czasie orientuje się w tej sprytnej zmyłce). Jest w tym filmie też wiele zaskakujących zwrotów akcji, ale ich obecność nie ma na celu uatrakcyjnić fabułę, lecz stopniowo i logicznie ujawniać skomplikowane relacje między bohaterami – postaciami z krwi i kości ze swoimi racjami i zagmatwaną historią. Od strony czysto filmowej obraz debiutanta Jeong Keun-sub również zachwyca. Scena przechwycenia okupu na dworcu kolejowym – majstersztyk, a do tego aktorzy bez zarzutu wywiązują się ze swoich ról. Ale prawdziwą gwiazdą „Montage” jest scenarzysta (jest nim reżyser)! Dwie godziny rozrywki na najwyższym, światowym poziomie.
ANIMATRIX
(reż. Peter Chun i inni, Usa, 2003)
Anime, science-fiction. Widziałem dawno temu, lecz nie w całości, więc końcu zdecydowałem obejrzeć full movie. Historia pierwsza , „Ostatni los Ozyrysa” to popis grafiki komputerowej – historia jednak cieniutka. Dwa kolejny filmy to „Drugi renesans cz. I i II” to klasyczne anime, fabularnie niestety nic nowego (maszyny buntują się przeciw ludziom co zapoczątkowuje wyniszczającą wojnę), natomiast sceny zagłady – sugestywne. „Historia ucznia”, zrealizowana w ciekawej stylistyce rozpływającej się kreski, opowiada historię tytułowej postaci, którą z Matrixa wyciąga sam Neo (głosu użycza Keanu Reeves). „Program” to symulacja walki w średniowiecznej Japonii między kobietą a mężczyzną, który nakłania dziewczynę do powrotu do Matrixa. Kreska niespecjalnie mi się podobała, a cała historyjka kończy się nazbyt banalnie. „Rekord świata” ciekawa historia o biegaczu, który intuicyjnie odkrywa prawdę o Matrixie, ale za to bryłowata, kanciasta grafika psuje ogólne wrażenie. „Nawiedzony dom” to z kolei bardziej tradycyjne anime, wspierane subtelnie – tak odniosłem wrażenie – animacją komputerową. Zdecydowanie najlżejsza opowieść i jedna z moich ulubionych. Tytułowy nawiedzony dom to błąd Matrixa, w którym nie działają poprawnie żadne powszechnie znana prawa fizyki. „Opowieść detektywa” to z kolei opowieść niezwykle intrygująca, monochromatyczna, przypominająca czarno-białe, nieco wyblakłe zdjęcie – w sam raz pasujące do historii noir o detektywie tropiącym Trinity. Historia ostatnia „Zniewolony” to z kolei opowieść o maszynie, która zostaje zniewolona przez ludzi, aby im pomagać. To druga z moich ulubionych: psychodeliczna, surrealistyczna z całkiem niegłupią treścią. Jako całość „Animatrix” mnie jednak rozczarował: zmieszczenie dziewięciu historii w filmie wymusiło skróty, które negatywnie odbijają się na historiach, które ledwo się zaczną a już się kończą.
METROPOLIS
(reż. Rintaro, Japonia, 2001)
Anime, science-fiction, dramat, komedia. Niezwykła reinterpretacja arcydzieła Fritza Langa z 1927 r. pod tym samym tytułem. Wpierw była jednak manga Osamu Tezuki, który narysował ją nie znając fabuły niemieckiego oryginału, ale być może dlatego historia opowiedziana w mandze a następnie w adaptacji twórcy wersji anime, Rintaro jest znacznie ciekawsza, znacznie bogatsza w ukryte treści niż obraz Langa. Co więcej dzięki możliwościom animacji, steampunkowa wizja Japończyków jest jeszcze bardziej rozbudowana, imponująca i niezwykła. Ale "Metropolis" to nie tylko mistrzowska strona wizualna (choć kreska, jak w typowym anime, to zaskakuje np. płynność i naturalność sposobu poruszania się postaci), ale nade wszystko całe mnóstwo odwołań biblijnych, cyberpunkowych, egzystencjalnych ("kim jestem"?), politycznych i historycznych (wyraziste nawiązania do faszyzmu) nadających tej urokliwej, wyjątkowo wzruszającej historii charakter głębokiej zadumy nad naturą człowieka, społeczeństwa i władzy. Dla mnie wybitne dzieło japońskiej animacji i bardzo rzadki przypadek, gdy "remake" dorównuje wielkością pod względem artystycznym oryginałowi.
DARKSIDE BLUES
(rez. Yoshimichi Furukawa, Japonia, 1994)
Anime, science-fiction. Anime na podstawie dwuczęściowej mangi Hideyukiego Kikuchiego. Kluczowy dla tej animacji wydaje się rok produkcji – 1994. Wprawdzie klasyka anime taka jak „Akira” czy „Ghost in the Shell” pochodzą jeszcze z lat 80., ale obrazowi Yoshimichiego Furukawy bardzo, ale to naprawdę bardzo wiele brakuje do tych filmów. Za to aż nadto rzuca się w oczy ów nieszczęsny rok 1994 . Kreska jest bowiem koszmarna, mało szczegółowa, dominują statyczne ujęcia, a postaci odstręczają swą sztucznością. Niestety kiepsko strona realizacyjna nie znajduje rekompensaty w fabule. Podstawowym problem z tym elementem „Darkside Blues” polega na tym, że twórcy nie mogli się zdecydować dla jakiego adresata nakręcić swój film. Lasery, promienie, błyski i supermoce przywodzą odbiorcę dziecięcego a w każdym razie bardzo młodego, z kolei tematyka anime, oscylująca wokół wolności, zniewolenia, totalitaryzmu, „odnowy” (która, choć często powtarzana w filmie, nie znaczy właściwie nic) byłaby właściwsza dla odbiorcy dorosłego. Ostatecznie powstała ciężkostrawna, irytująca swym patosem, nudnawa opowieść o totalitarnej korporacji i bojownikach walczących z jej zniewoleniem.
ESCAFLOWNE: THE MOVIE
(reż. Kazuki Akane & Yoshiyuki Takei, Japonia, 2000)
Anime, fantasy, romans, przygodowy. I kolejne anime, tym razem z 2000 r. Grafika nieco lepsza, choć kreska nie za bardzo mnie zachwyciła, za to fabuła znacznie ciekawsza i bardziej intrygująca niż w przypadku „Darkside Blues”. Wyreżyserowane przez Kazukiego Akane i Yoshiyukiego Takeia anime jest całkiem zgrabnym połączeniem fantasy, przygody, romansu, steampunku i mecha. Jest to opowieść o planecie Gaea, na którą cudownym sposobem, trafia nastolatka Hitomi, cierpiąca na młodzieńczy kryzys tożsamości. W nowym świecie trwa natomiast krawa wojna między Smoczym Klanem a tymi, którzy się im sprzeciwiają. Zarówno rebelianci jak ich przeciwnicy pragną zdobyć panowanie nad Smoczym Pancerzem, superbronią, która przesądzi o losach wojny. Okazuje się, że Hitomi będzie miała swój udział w rozstrzygnięciu konfliktu. Fabuła w gruncie rzeczy niczym szczególnym nie zaskakuje, ale wartość anime podnosi niebywale efektowna strona wizualna (mimo standardowej kreski), pełna zarówno monumentalnych scen destrukcji, jak też zachwycających swą wymową poetyckich, impresjonistycznych scen. Pochwały należą się także za skonstruowanie przekonującego, przemyślanego uniwersum Gae, choć - jak twierdzą fani serii TV – film jest jedynie namiastką tego, co można zobaczyć w 26 -odcinkowym serialu. Serii nie widziałem, więc dla mnie film może być, choć muszę przyznać, że momentami jest dość infantylny.
MOEBIUS
(reż. Kim Ki-duk, Korea Płd, 2013)
Dramat. Jeden z najnowszych filmów Kim Ki-duka, z którego dowiemy się, że Korea Płd, to kraj ludzi niemych, upośledzonych umysłowo, cierpiących na poważne zaburzenia na tle seksualnym. Dowiemy się również, że prawdziwy mężczyzna to taki, któremu staje (a jak mu nie staje to można mu wbić nóż w plecy, a on i tak osiągnie orgazm). Dowiemy się również, że kobiety w Korei ulegają tylko tym, którym staje, chyba że się zakochają, wtedy ulegają nawet wykastrowanym gościom. Kastracja, jak i przeszczepy członka, seks z własnym synem, masochizm i ganianie się po ulicy z odciętym penisem są na porządku dziennym. "Moebius" to najgorszy film Kim Ki-duka, niezamierzona autoparodia i groteska, pretensjonalny bełkot (pogłębiany przez sztuczny zabieg pozbawienia filmu dialogów), irytujący dosłownością i idiotyczną fabułą obraz. Powiedzmy wprost: Kim Ki- duk zrobił pseudo artystowską kupę. Dla niektórych to sztuka dla mnie tylko kupa! Ps. Ale za to Lee Eun-woo ma ładne (sztuczne) piersi.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz