piątek, 13 sierpnia 2010

Kino boli: KOBIETA SAMOTNA (Polska, 1982)


SAMOTNOŚĆ W CZASACH ZARAZY

Jacek: Taki kuternoga jak ja…
Irena: Pan jest dla mnie za młody, ja mam dziecko i za sobą…
Jacek: Ja nie jestem taki młody. Ja tylko tak wyglądam.
Irena: Ja nie umiem mówić, długo z nikim nie rozmawiałam.
Jacek: Nigdy w życiu nie spotkałem tak dobrej kobiety jak pani. Ja tyle lat… Ja nie wiem, co zrobię jak pani mnie odgoni.
Irena: Ale ja pana nie odganiam.
Jacek: Niech mnie pani pocałuje.

/fragment dialogu z filmu/

Gdy rozpoczynałem cykl „Kino boli”, wiedziałem, że opiszę w nim dwa filmy na pewno i w pierwszej kolejności. Jeden z nich to „Requiem dla snu” Darrena Aronofsky`ego a drugi to omawiana poniżej telewizyjna „Kobieta samotna” Agnieszki Holland. Dlaczego? Ponieważ seanse obu filmów, choć od siebie formalnie i tematycznie odmienne, były dla mnie niczym kopniak prosto w twarz. „Requiem dla snu” i „Kobieta samotna” wprawdzie różnią się znacząco, to łączy je niebywały ładunek emocjonalny - ładunek, który jest w stanie rozerwać każde choć trochę wrażliwe serce. Wynika on zarówno z silnego nacechowania etycznego opowiadanych historii, jak też z bezkompromisowości twórców. Mieli oni odwagę przedstawić opowieści skrajnie pesymistyczne, wręcz okrutne w całkowitym pozbawieniu bohaterów nadziei. W mojej prywatnej klasyfikacji na najbardziej przygnębiających film, i obraz Aronofsky`ego, i Holland zajmują ex quo pierwsze miejsce.


Artystyczną karierę Agnieszki Holland da się podzielić na dwa wyraźne etapy: polski i zagraniczny. Ten drugi jest znacznie lepiej znany – trwa dłużej i przyniósł reżyserce światową sławę. W zagranicznym etapie reżyserskiej kariery Holland wyspecjalizowała się w subtelnych dramatach psychologicznych, nie stroni też od kina komercyjnego. Etap „polski” nie tylko z racji, że był krótszy, jest niemal kompletnie nieznany młodemu pokoleniu wychowanemu w wolnej Polsce. A przecież w „polskim” okresie kariery Agnieszka Holland tworzyła dzieła, jeśli nawet obciążone nadmiarem publicystyki, to z całą pewnością niezwykle ważne, a dla nas Polaków, być może najważniejsze. Bo opisywały ono peerlowską rzeczywistość, stając się portretami ówczesnych Polaków, ale również panującego wówczas „ducha czasów”.


W połowie lat siedemdziesiątych narodził się w polskim kinie nurt Kina Moralnego Niepokoju. Nurt ten stawiał na współczesną tematykę, realistyczny opis świata, precyzyjnie nakreślone środowisko społeczne bohatera oraz na charakterystyczny schemat fabularny: inicjacji bohatera, który dojrzewa do buntu, lecz ostatecznie godzi się z zastaną rzeczywistością. Współtwórczynią Kina Moralnego Niepokoju, obok K. Zanussiego, A. Wajdy, K. Kieślowskiego, F. Falka i A. Kijewskiego, była Agnieszka Holland. Holland była być może najbardziej radykalną przedstawicielką tego nurtu w polskim kinie. O jej wczesnych filmach – „Niedzielnych dzieciach”, „Zdjęciach próbnych”, „Aktorach prowincjonalnych”, „Gorączce” krytycy mawiali, że są jak zabieg chirurgiczny. Otwierają świeże jeszcze rany w celu zbadania postępów choroby, toczącej polskie społeczeństwo. Alienacja, nietolerancja, polityczne manipulacje i obyczajowa obłuda - oto patologie współczesności, które młoda reżyserka ukazywała ze szczególną ostrością i szczerością. Tych patologii nie brak również w „Kobiecie samotnej”, ale w porównaniu do poprzednich filmów Holland, żarliwość społeczno-krytyczna ustępuje miejsca tematom uniwersalnym – samotności, rozpaczliwej potrzebie bliskości, niemożności porozumienia. „Kobieta samotna”, zrealizowana jako ostatnie dzieło przed wyjazdem reżyserki za granicę, jest też dziełem schyłkowym dla Kina Moralnego Niepokoju. Wątła i choćby chwilowa wiara, że można odmienić chorą rzeczywistość w „Kobiecie samotnej” została zastąpiona pewnością, że niczego zmienić się nie da. Bo film Holland to: „jedna z najbardziej pesymistycznych i tragicznych wizji komunistycznej beznadziejności, szarzyzny, nieufności i społeczno-politycznego okrucieństwa” (1) – jak czytamy w „Słownik filmu”. Nic dziwnego, że ówczesna władza odłożyła ten niewygodny, brutalnie prawdziwy obraz na siedem długich lat na półki. Gdy „Kobieta samotna” została zaprezentowana na Festiwalu Filmów Polskich w Gdyni w 1988 r.. jak najsłuszniej nagrodzono film – Nagrodą Specjalną Jury oraz fenomenalną rolę Marii Chwalibóg i nieco histeryczną, ale zapadającą w pamięć rolę Bogusława Lindy..


Bohaterką filmu Holland jest niemłoda już listonoszka, tytułowa kobieta samotna, Irena. Pracuje w jednej z dzielnic Wrocławia, ale mieszka zza miastem, w warunkach mieszkaniowych urągających wszelkim normom. Mordercze dojazdy do pracy i świadomość, że pozostawia w domu na cały dzień małego synka, stają się jej codziennym ciężarem, który stara się z pokorą znosić. Ale jakby tego było mało nieludzki sąsiad pijak czyha na jej małe mieszanko, w pracy bezduszny szef chce pozbawić Irenę atrakcyjnego rejonu doręczycielskiego, a koleżanki cynicznie informują ją, że nie tylko ona jedna ma prawo do jego obsługiwania. Problemów dostarcza także syn Boguś, który pozostawiony samemu sobie, wychowywany bez ojca, staje się złośliwy i niegrzeczny. Wydaje się, że przeciw Irenie zmówił się cały świat. I niespodziewanie zaczyna się nią interesować kaleki Jacek, rencista, zwolniony po wypadku z kopalni. Oboje są życiowymi rozbitkami, ofiarami społecznej znieczulicy, rozpaczliwie pragnącymi odrobiny uczucia. Lecz w peerelowskiej rzeczywistości początku lat osiemdziesiątych, w której przyszło im żyć, nie ma miejsce dla ludzi zbyt uczciwych i zbyt wrażliwych.  


Czas akcji filmu wydaje się być niezwykle istotny. Nie pada żadna konkretna data, ale można domyślić się, że jest to 1981 rok i okres posierpniowej rewolucji, kiedy na skutek fali strajków władza komunistyczna zgodziła się na zarejestrowanie Solidarności – wówczas masowego ruchu społecznego. Był to moment w historii Polski pełen euforii, nadziei i wiary, że w ramach totalitarnego systemu możliwe jest godne życie. Ale narodowego optymizmu nie ma w filmie Holland, którym nota bene reżyserka naraziła się nie tylko komunistom, ale także przedstawicielom solidarnościowej opozycji. Defetyzm, czarnowidztwo, destrukcyjny pesymizm w czasach „polskiego lata wolności”? To było nie do pomyślenia! Taki spaczony odbiór „Kobiety samotnej” wynikał z niezrozumienia, wyraziście wyrażonych intencji reżyserki. Holland nie krytykowała ideałów Solidarności, ona piętnowała system społeczny, którego nawet robotniczy zryw z 1980 r., nie był w stanie zmienić. Reżyserkę interesowała sytuacja współczesnej kobiety i to na dodatek niezamężnej, choć posiadającej dziecko. Co więcej interesowała ją nie tylko sytuacja społeczna, ale nawet bardziej emocjonalna. Pokazywane jakby mimochodem kilometrowe kolejki, odpychające, brudne podwórka i kamienice, niedostępni, kompletnie nieczuli przedstawiciele władz i zajęci opozycyjną walką „solidarnościowcy”, nawet interesowny, bezduszny ksiądz są immanentną i istotną częścią świata przedstawionego filmu. Tło filmu współgra z małym dramatem dwojga przeraźliwie samotnych, opuszczonych przez wszystkich bohaterów. Współgra i kreuje tragizm ich losów.


Janusz Wróblewski słusznie pisał w miesięczniku „Kino”: „ta opowieść [mówi] o upodleniu, niszczeniu godności i podważaniu prawa do istnienia lekceważonej i spychanej na margines najbardziej bezbronnej części społeczeństwa. Słabość bohaterów wynika stąd, że nikt za nimi nie stoi. Irena i Jacek stają się szaleńcami i cieniami samych siebie, umrą tak, jak żyli – w pośpiechu, przytłoczeni ciężarem codzienności. (2)  Emocjonalna temperatura „Kobiety samotnej” wynika z heroizmu ich postawy. Choć łudzą się marzeniami świetlanej przyszłości (jej symbolem staje się wyjazd zagranicę), to w głębi duszy maja świadomość, że nie wyrwą się z beznadziejności, ze skrzeczącej na każdym kroku rzeczywistości, że w walce z bezdusznym, okrutny światem nie mają żadnych szans. Właśnie dlatego, że są zdani tylko na siebie. 


Być może uczucie, które ich łączy jest tak rozpaczliwe, tak desperackie i zachłanne jakby przeczuwali, że zostało im niewiele czasu a katastrofa jest nieunikniona. Holland prowadzi ich do niej z bezlitosną konsekwencją, odbierając Irenie i Jackowi kolejne nadzieje na odmianę losu. Irena zostaje zmuszona do kradzieży, Jacek do morderstwa – finałowe sceny „Kobiety samotnej” przypominają „Requiem dla snu”. Są tak okrutne, przejmujące i przytłaczające, że trudno je znieść. Można zapytać, czy naprawdę nie ma dla bohaterów filmu żadnego ratunku? Dlaczego reżyserka doprowadza Irenę i Jacka do całkowitego upadku – finansowego, fizycznego i moralnego? Radykalizm „Kobiety samotnej” jest jej największą zaletą, ale też i wadą. Narzuca bowiem wniosek, trudny do zaakceptowania – że w chorym systemie, który kreuje chore układy, ludzie nieprzystający do tych układów, mogą liczyć tylko na ostateczność. Śmierć. Trudno tę konstatację zaakceptować, bo w czasach PRL-u nie dochodziło do masowych samobójstw a zabójstw było mniej niż obecnie. Na szczęście, poza kontrowersyjnym przesłaniem, pozostaje niebywale emocjonalna opowieść o samotności w „czasach zarazy”. Choć obecnie, w wolnej Polsce, „zaraza” (rozumiana jako chory, krzywdzący słabych system społeczny) ma inny charakter, bynajmniej nie stała się przez to mniej groźna. „Samotnych kobiet” nie ubywa. Może jest ich jeszcze więcej.

PAMIĘTNA SCENA: Ostatnie ujęcie filmu. Przedstawia ono dom dziecka i boisko szkolne, nad którym przelatuje Irena ze skrzydełkami jak u wróżki. Postać ta jest animowana, świadomie nierealna i nierealistyczna, jakby wyjęta z jakiejś bajki dla dzieci. Irena zrzuca list, który odbiera Boguś. W liście matka obiecuje, że powróci z zagranicy i wszyscy zamieszkają w „domku”. Ujęcie kończy półzbliżenie na chłopca, stojącego za siatką ogrodzenia. Pomijam metaforyczną aranżację tego fragmentu: od wolnej przestrzeni nieba po twarz Bogusia za siatką (co może wyrażać pragnienie uwolnienia się od ograniczeń po brutalne uwięzienie). Ujecie to pozostaje w pamięci ze względu na swój gorzko ironiczny charakter. Jest to też jedyne kreacyjne ujęcie w realistycznym filmie Holland, co jeszcze bardziej podkreśla gorycz ironii i okrucieństwo tragicznego losu Ireny i Jacka. Z tego ujęcia dowiadujemy się także, że ofiarą filmowego świata jest także nieświadomy tragedii Boguś. Wychowany w domu dziecka, bez rodziców - jak czeka go przyszłość? To ujęcie jest jak gwóźdź wbity w trumnę. Trudno je zapomnieć.

PRZYPISY:
(1) Rafał Syska (po red.), Słownik filmu, Kraków 2005, s. 504
(2) http://www.100latpolskiegofilmu.pl/pl/filmy/kobieta-samotna

BONUS:
KINO MORALNEGO NIEPOKOJU
SYLWETKA AGNIESZKI HOLLAND
POLSKA RZECZPOSPOLITA LUDOWA


Cały film na YT



3 komentarze :

  1. znakomita recenzja.

    OdpowiedzUsuń
  2. W filmie "Ziarenka piasku" bohaterowie są również "rozwałkowywani" przez rzeczywistość. Może nie tak dosadnie, ale raczej też współczucia.

    OdpowiedzUsuń