piątek, 5 sierpnia 2011

FIRES ON THE PLAIN (Nobi, Japonia, 1959)

O co chodzi?

Filipiny, styczeń 1945 r. Armia Cesarstwa Japońskiego po serii druzgocących porażek w walce z Amerykanami znajduje się w całkowitym rozbiciu. Zdziesiątkowane oddziały zmierzają do miejsca zgrupowania wojsk, gdzie ma nastąpić ich odwrót. Wśród żołnierzy jest chory na gruźlicę starszy szeregowy Tamura. Tamura trafia wpierw do chaty zamienionej na szpital polowy, nie zostaje jednak przyjęty z powodu braku miejsc. Gdy chata zostaje zbombardowana, Tamura kontynuuje wędrówkę, docierając do opuszczonej filipińskiej wioski. Następnie dołącza się do trojga żołnierzy. Podczas próby przeprawy przez drogę Tamura oraz resztki różnych, rozbitych oddziałów zostają zaatakowane przez amerykańskie czołgi. Wszyscy zostają zabici z wyjątkiem Tamury. Coraz bardziej głodny, wyniszczony przez chorobę i trudy wędrówki spotyka w końcu Nagamatsu  i Yasudę, żołnierzy, których poznał, gdy próbował dostać się do szpitala. Dwaj mężczyźni radzą sobie z głodem, polując na „małpy” i jedząc ich mięso. Wkrótce Tamura odkrywa, że „małpami” są samotni wycieńczeni japońscy żołnierze.

Wojna, to taka ludzka rzecz 

Albert Einstein był nie tylko jednym z najwybitniejszych fizyków w dziejach nauki, twórcą teorii względności i geniuszem, lecz także słynął ze swych pacyfistycznych poglądów. Jakże podła i nikczemna wydaje mi się wojna!” – zwykł mawiać, nie kryjąc swej odrazy dla wszelkich militarystycznych aspektów cywilizacji. Zdawał sobie jednak sprawę, że w naturze człowieka, odziedziczonej po czasach pierwotnych, leży walka. Dlatego także i on jest autorem i tego zdania: Dopóki na świecie będzie istniał człowiek, będą też wojny”. Agresja, którą Zygmunt Freud łączył z popędem śmierci, Tanatosem, jest bowiem immanentną częścią ludzkiej natury, w której zwierzęce pierwiastki są pozostałością po ewolucyjnym rodowodzie człowieka. Niegdyś agresja, wyrażająca się w walce, była koniecznością życiową – żeby zdobyć nowe bogatsze w pożywienie tereny, by odeprzeć atak wrogiego plemienia czy dzikich zwierząt. Lecz rozwój cywilizacyjny zmienił charakter ludzkiej agresji, a na pewno jej zasięg. W czasach pierwotnych starcia wrogich plemion miały charakter lokalny, w czasach nowożytnych wojny toczyły ze sobą całe narody a zasięg obejmował olbrzymie obszary kontynentu a nawet -  jak podczas II wojny światowej - niemal cały świat. Nie zmieniło się tylko jedno. Czy to konflikt lokalny czy światowy, każda wojna niesie ze sobą ofiary. Im większy jej zasięg, większe siły w jej prowadzenie zaangażowane, tym więcej ofiar. Każde zwycięstwo ma bowiem smak krwi.

Sztuka, w tym także sztuka filmowa nie pozostaje obojętna na kwestię wojny i jej ofiar. Bo wojna, choć istniały i istnieją różne próby jej oddramatyzowania, a nawet zbagatelizowania jest przede wszystkim niewyobrażalnym złem. Zło, natomiast jak wiemy, jest bardzo filmowe. Dlatego też najbardziej wstrząsające dramaty wojenne (w odróżnieniu od filmów batalistycznych) w dziejach kina przedstawiały wojnę jako zło, niszczące ludzi; jako upadek wszelkich szczytnych ideałów; jako największa tragedię Człowieka jako jednostki ze swej natury racjonalnej i moralnej. Wśród obrazów, ukazujących bezmiar nieszczęścia wywołanego wojną, warto wymienić choćby „Na zachodzie bez zmian” Levisa Milestone`a , „Towarzyszy broni” Jean Renoira, „Ścieżki chwały” Stanleya Kubricka, „Łowcę jeleni” Michaela Cimino, „Czas Apokalipsy” F.F. Coppoli, „Pluton” Oliviera Stone oraz „Szeregowca Ryan” Stevena Spielberga. Niemal wszystkie te filmy miałem okazję zobaczyć i choć są to tytuły powszechnie uznane za wybitne, to w kategorii najbardziej „przejmujący obraz antywojenny” żaden z nich nie jest w stanie równać się z radzieckim „Idź i patrz”. Żaden z wyjątkiem „Ogni polnych” („Fires on The Plain”)  Kona Ichikawy.

Krajobraz po bitwie

Kon Ichikawa, nie bez powodu stawiany w jednym szeregu obok Akiry Kurosawy, Kenji Mizoguchiego i Yasuriyo Ozu, zrealizował ok. dziewięćdziesiąt filmów, z których co najmniej dwa są powszechnie uznawane za arcydzieła światowego kina - „Harfa Birmańska” i „Ognie polne”. Oby dwa filmy wstrząsnęły światową opinią publiczną, opowiadając o tragicznych skutkach wojny w sposób, w jaki świat jeszcze nie widział.

„Ognie polne”, kak każdy wybitny film, tdoczekał się wielu legend, m.in. i tej, że aby osiągnąć maximum autentyczności aktorzy posilali się głodowymi racjami żywnościowymi, nie myli się, nie golili, a nawet nie piłowali paznokci i nie czyścili zębów. Odtwórca głównej roli, Eiji Funakoshi (znany m.in. z roli szalonego, niewidomego rzeźbiarza z „Blind Beast”) podobno ochoczo podjął się głodówki na planie, aby być stuprocentowo wiarygodnym w roli przymierającego z głodu starszego szeregowca, Tamury. Nie wiem na ile te opowieści są prawdziwe, ale ekranowy efekt jest powalający.

 

Realizm opowiedzianej przez Ichikawy historii na podstawie powieści Shoheia Ooka (adaptacji dokonała żoną Ichikawy, Natto Wada – niezwykle utalentowana scenarzystka i inspirująca osoba) dotyczy nie tylko perfekcyjnie przygotowanych szczegółów scenograficznych czy też kostiumowych. Realizm Ichikawy imponuje przede wszystkim w warstwie psychologicznej; w zachowaniach bohaterów i ich motywacji. Pozornie temat, który porusza japoński reżyser, czyli człowiek w skrajnej sytuacji, wydawał się być atrakcyjnym tzw. samograjem. W rzeczywistości trzeba było talentu Ichikawy, aby nie popaść w pułapkę banału i zgranych klisz. Reżyser tej klasy co twórca „Ogni polnych” nie miał najmniejszych problemów z niebezpieczeństwem spłycenia poruszanej tematyki.

 

Obraz Ichikway pokazuje krajobraz po bitwie. Zdziesiątkowane, pozbawione uciekających w popłochu dowódców, oddziały Cesarskiej Armii stanowią przytłaczający obraz zmierzchu wszelkich imperialistycznych idei, z którymi wojska japońskie ruszały na podbój świata. Wycieńczeni, brudni, obdarci i głodni żołnierze Cesarstwa Japonii prezentują sobą także, a może przede wszystkim, przerażający obraz ludzi; ludzi przypominających raczej zombie niż pełnych patriotycznego zapału żołnierzy. Jest w „Ogniach polnych”  scena, gdy słaniająca się na nogach grupa niedobitków z wielki trudem przedziera się przez błotnistą, polną drogę. Jedna osoba z tego pochodu „żywych trupów” upada w kałuże i już się nie podnosi. Nikt z pozostałych nie zwraca uwagi na nieszczęśnika. Wojna u Ichikawy nie ma bowiem w sobie nic widowiskowego. Bo japońskiego reżysera nie interesuje batalistyka, pełne rozmachu działania frontowe, lecz skutki wojny i jej ofiary.
 

Obraz twórcy „Ogni polnych” nasunął mi skojarzenia ze wspomnianym radzieckim filmem Elema Klimova, „Idź i patrz”. Fabuły, rzecz jasna odmienne, ale pewne motywy wydają się zbliżone do siebie. Radziecki film wykorzystywał schemat podróży głównego bohatera przez świat zniszczony wojną. Nie pokazywał walczących ze sobą armii, ale krajobraz skażony śmiercią i ludzkim bestialstwem. U Ichikawy jest podobnie. Obecność Tamury jest pretekstem do stworzenia szerokiej panoramy ludzi uwikłanych w bezsensowną wojnę, w której Japończycy – jak mówi jeden z bohaterów – nie mieli nawet okazji spotkać wroga, z którym kazano im walczyć. Ichikawa z wielką wnikliwością przygląda się postawom spotykanym przez bohatera żołnierzy. Są wśród nich tchórze, konformiści, cwaniacy i cynicy. Wszystkich łączy jedno: za wszelką cenę pragną przeżyć. Jak słusznie zauważa Rafał Syska „Ognie polne” to „bezlitosna rozprawa z japońskim imperializmem, ale zarazem ponura analiza człowieka – zdolnego do najokrutniejszych czynów”. Ichikawa jest bodaj pierwszym twórcą filmowym, który nie wahała się pokazać w filmie fikcyjnym najpodlejszej grozy, która zamienia ludzi w zwierzęta. Zwierzętami staja się Nagamatsu  i Yasuda, żołnierze, z którym ścieżki kilka razy krzyżuje Tamura. Oboje zabijają rannych albo zbyt słabych żołnierzy, by się skutecznie bronić, a następnie zajadają ich ciała. W końcu Nagamatsu zabije i dopuści się aktu kanibalizmu na Yasudzie.

 

„Ognie polne” to film przytłaczający i pesymistyczny, nie pozbawiony jednak nadziei. Nadzieja wiąże się z postacią Tamury. Choć ten jest wrakiem człowieka, żyjącym trupem, któremu wypadają z niedożywienia zęby i który przeszedł drogę przez piekło, nie przestał być człowiekiem. Odmawia zjedzenia ręki obłąkanego ciężko rannego żołnierza ( jedna z najbardziej szokujących scen w tym filmie, gdy Japończyk zjada własne wnętrzności, wylewające się z rozciętego brzucha). Odmawia także uczestnictwa w akcie kanibalizmu. Ichikawa pokazuje bowiem na przykładzie swego bohatera, że wojna niszczy ludzi, sprowadza ich do roli, kierującej się instynktem bestii, ale nawet i ona nie jest w stanie złamać każdego.


Banał, który jest prawdą


Z filmem wojennym jest tak, że nawet najwybitniejsi przedstawiciele tego gatunku, opowiadają o tym samym. O banalnej prawdzie, że wojna jest piekłem. „Idź i patrz” oraz „Ognie polne” są jednak arcydziełami nie dlatego, że odkrywają coś nowego i oryginalnego, lecz że pokazują wojnę i jej skutki w sposób rzadko spotykany. W kadrach swych filmów potrafią zawrzeć tyle autentycznej grozy i zła wojny, że banał iż wojna jest piekłem staje się żywą, poruszającą do głębi prawdą o Człowieku.

 

MOJA OCENA: 10/10


Więcej o FIRES ON THE PLAIN

 

 

REALIZACJA

FABUŁA

DRUGIE DNO

Okrucieństwo wojny punktowane jest pięknem i majestatem przyrody. Czuć w tych obrazach plastyczną wrażliwość Kona Ichikawy, który zaczynał swa karierę od animacji. 

Japoński żołnierz walczy nie z wrogiem, ale z głodem, samym sobą i innymi japońskimi niedobitkami. Przede wszystkim walczy o swoje człowieczeństwo pośród piekła wojennej rzeczywistości.

Wojna jest piekłem. Banał? Ale pokazany w tak wstrząsający, sugestywny sposób, że ten banał staje się trudną do zniesienia prawdą.

 

Jedna z najbardziej pamiętnych scen z “Ogni polnych”. I jedna z moich ulubionych.

      

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz