Gdy bohaterowie muszą przetrwać w obliczu trudności, wówczas objawia się znaczenie życia.
/Zhang Yimou, reżyser/
O co chodzi?
Początek grudnia 1937 r., II
wojna japońsko-chińska. Nankin ówczesna stolica Chin zostaje zdobyta przez
Armię Cesarstwa Kraju Wschodzącego Słońca, która w okupowanym mieście wprowadza
terror na niespotykaną skalę. Mnożą się masowe egzekucje jeńców, okrutne mordy
na cywilach, chińskie kobiety, niezależnie od wieku, są brutalnie gwałcone i
przeważnie zabijane. Tętniące życiem miasto, ponad milionowe Nankin, zamienia
się w piekło na ziemi. Jedynym miejscem, którego wojenny koszmar zdaje się nie
ogarniać, jest gotycka katedra. W jej przestronnym wnętrzu schronienie znajduje
grupa dziewcząt ze szkoły katolickiej oraz opiekujący się nimi George,
adoptowany syn zamordowanego proboszcza. Wkrótce za uczennicami przebywa także
Amerykanin, John Miller, były przedsiębiorca pogrzebowy, a obecnie włóczęga i
pijak. Sytuacja znajdujących się w
katedrze uciekinierów ulega diametralnej zmianie, gdy nieoczekiwanie dołącza do
nich grupa prostytutek z dzielnicy „czerwonych latarń” pod przywództwem pięknej
i uwodzicielskiej Yu Mo. Z obecności pod jednym dachem pań lekkich obyczajów
uczennice nie są zadowolone, co przeradza się w otwarty konflikt miedzy nimi.
John jest natomiast zadowolony o wiele bardziej, ale Yu Mo stawia sprawę jasno:
jeśli umożliwi ucieczkę jej oraz koleżankom zostanie „wynagrodzony” przez
dziewczyny. Jednakże, gdy pewnego dnia oddział japońskich żołnierzy wpada do
katedry, omal nie doprowadzając do masowej tragedii wśród bezbronnych uczennic,
wszystkie konflikty stają się nieistotne. W obliczu grozy wojny człowieczeństwo
bohaterów filmu zostanie poddane ciężkiej próbie.
Zwykło
się podkreślać, że najnowszy film Zhanga, „The Flowers of War” („Kwiaty wojny”)
opowiada o Masakrze w Nankin (13 grudnia 1937 – styczeń 1938), która pozostaje
jednym z najbardziej haniebnych wydarzeń w dziejach ludzkości, brutalnie
wykpiwając wiarę w człowieka jako istotę z natury mądrą i dobrą. O tym co
wydarzyło się w ówczesnej stolicy Chin pisałem przy okazji recenzji filmu „City
of Life and Death” (zob. dział recenzje), osoby zainteresowane odsyłam także do lektury
ksiązki „Rape of Nanking: The Forgotten Holocaust of World War II” Iris Chang,
która wstrząśnie największymi twardzielami, bowiem to, czego dopuszczali się
japońscy żołnierze nie znajduje analogii nawet w zbrodniach Nazistów czy
Sowietów. Zhang zamieszcza jedną scenę, ale za to bodaj najbrutalniejszą w
całej swej reżyserskiej karierze, która daje pewne wyobrażenie o rzezi, która
Japończycy zgotowali mieszkańcom Nankin. Mam na myśli scenę, gdy jedna z
koleżanek Yu Mo dostaje się w ręce żołnierzy Armii Cesarskiej i jest po kolei
gwałcona. Gdy w końcu w szaleńczym odruchu odgryza jedynemu z gwałcicieli ucho,
reakcja zranionego Japończyka może być tylko jedna. Równie okrutny los spotyka
inną dziewczynę, która choć ginie od kuli. zostaje znaleziona przez Johna
Millera i George`a naga i z grubym kijem wbitym między uda. Jeszcze scena, gdy
oddział żołnierzy wpada do katedry z dzikimi okrzykami na ustach rzucając się
na uczennicę, zrywając z nich ubrania i powodując śmierć dwóch z nich, wpisuje
się w okrucieństwo tamtych dni, lecz
Zhang nie stara się epatować widza przemocą. Co więcej wprowadza postać oficera
Hasegawy, który jest uosobieniem kultury i łagodności, będąc wyraźną
przeciwwagą dla zdziczałych żołdaków i czytelną próbą ucieczki od
niebezpiecznego uogólnienia wedle, którego wszyscy Japończycy byli demonami w
ludzkiej skórze.
Zhang umieszcza w swym filmie też kilka batalistycznych
scen, nie kryjąc iż inspirował się stylem filmowania podpatrzonymy u Ridleya
Scotta z „Helikoptera w ogniu” i u Stevena Spielberga z „Szeregowca Ryana”. Oby
dwa filmy są niewątpliwe osiągnięciami kina wojennego, toteż sceny tego rodzaju
są w „Kwiatach wojny” rewelacyjnie sfilmowane, ale mam wrażenie, że historia,
którą przedstawia Zhang, mogłaby się bez uszczerbku dla filmu obejść bez nich. Ot, taka wizualna
atrakcja a w podtekście przekaz, że żołnierz chiński nie tylko uciekał w
popłochu przed armią japońską, ale że walczył dzielnie i bohatersko. Ponieważ
jednak sceny batalistyczne to realizacyjny majstersztyk można przełknąć bez
bólu ich obecność.
Kwiaty wojny
Można przełknąć je również dlatego, że nie są
najważniejsze dla filmu. „Ludzka strona (tej) historii była dla mnie
ważniejsza niż tło wydarzeń podczas Masakry w Nankin” – wyznał w jedynym z
wywiadów Zhang. I rzeczywiście. Gdyby zapytać wprost o czym opowiadają „Kwiaty wojny”, odpowiedź brzmiałaby: o
zwykłych ludziach, którzy w czasach wojennej zarazy zdobywali się na niezwykłe
akty heroizmu; o ludziach, którzy w obliczu upadku człowieczeństwa, właśnie na
człowieczeństwo potrafili się zdobyć. Bo wojna to najdrastyczniejszy, ale
najwiarygodniejszy sprawdzian na ile w człowieku jest człowieka, a ile
kierującego się instynktem zwierzęcia. Wielu nie zdaje tego okrutnego testu:
dopuszcza się przerażających zbrodni, usprawiedliwiając się, że zabija nie
ludzi, lecz wrogów, wielu w cyniczny sposób wykorzystuje wojnę jako źródło
łatwego wzbogacenia się, wielu dopuszcza się zdrady, kolaboruje, godzi się na
upokarzające kompromisy. Ale ci, którzy ów wojenny sprawdzian zdają, wyzwalają
w sobie pokłady szlachetności, odwagi i poświecenia, których sami po sobie się
nie spodziewali. Na myśl przychodzi mi film Agnieszki Holland, „W ciemności” i
postać Leopolda Sochy, który początkowo, kierując się merkantylnym interesem
ukrywał Żydów w kanale, z czasem jednak tak bardzo zaangażował się w ich ochronę
przed Nazistami, że nie wahał się ryzykować życia własnego i rodziny, by tylko
ocalić żydowskich uciekinierów. Film Holland jest opowieścią o bohaterstwie
zwykłych ludzi i w tym punkcie łączy się z „Kwiatami wojny”. Jest w obrazie
chińskiego reżysera podobna postać: John Miller, antypatyczny typ, dbający
tylko o własny interes, który jednak pod wpływem okoliczności, w sposób
zaskakujący dla samego siebie, przechodzi wewnętrzną metamorfozę, stając się
nawróconym na człowieczeństwo w pełni tego słowa znaczeniu bohaterem. Ale nie
on jest najważniejszy w obrazie Zhanga. Co więcej zgadzam się z Rogerem
Ebertem, który w recenzji z filmu twierdził, że wątek tej postaci jest
zbyteczny.
Dlaczego jest zbyteczny? Ponieważ credo
filmu zostaje wyłożone przez los kobiecych bohaterek, tytułowych „kwiatów wojny”.
Chiński reżyser musi być wielkim admiratorem kobiet, nie tylko dlatego, że
wyłączając ledwie kilka filmów, głównymi bohaterkami czynił panie i do ich ról
zatrudniał najpiękniejsze, najbardziej zjawiskowe chińskie aktorki: Gong Li a
później Zhang Ziyi. Na marginesie: debiutująca w „Kwiatach wojny” Ni Ni również
ma wszelkie predyspozycje, aby dołączyć do tych dwóch diw chińskiego kina.
Zhang bez wątpienia jest kobiecym reżyserem nie tylko, dlatego że potrafi
skutecznie lansować swoje kobiece gwiazdy i że chętnie czyni kobiety
bohaterkami swoich filmów. W jego filmach kobiety stanowią oś filmowych
wydarzeń i są najciekawsze i najbardziej skomplikowane i budzą też największe
emocje.Przede wszystkim dlatego, że dla Zhanga kobiecość to erotyczne wyrafinowanie
(nie brakowało go nawet wojowniczkom z „Hero”), ale także heroizm pod każdą
postacią. Bohaterka „Czerwonego sorgo” walczyła z okupantem i męską dominację,
Songlian z „Zawieście czerwone latarnie”
niezłomnie zabiegała o status pierwszej żony zamożnego męża, Qiu Ju z
„Historii Qiu Ju”, z uporem domagała się moralnego zadośćuczynienia od
naczelnika wioski za pobicie mężna, a niezłomna Wei Mei z „Wszyscy albo nikt”,
która odnalazła w pekińskiej metropolii zbiegłego ucznia i wreszcie bohaterki
„Kwiatów wojny”, które poświęcają swe życie. Ich heroizm jest najbardziej
klasyczny i najbardziej skrajny, bowiem w czasach wojny nie ma miejsca na
kompromisy i półśrodki. Wojna domaga się stanowczego „nie” albo „tak”, ponieważ
od tych słów zależy nie tylko życie i śmierć, ale również godność ludzkiej
istoty lub jej zaprzeczenie: tchórzostwo, egoizm, zdrada.
Gdy oficer Hasegawa przybywa z rozkazem, aby
sprowadzić uczennice na paradę japońskich zwycięzców, by śpiewem umiliły czas
japońskim żołnierzom, Yu Mo i jej koleżanki decydują się zastąpić dziewczęta,
przeczuwając, że nawet jeśli Japończycy nie zorientują się w oszustwie, to i
tak czeka ich niechybna, okrutna śmierć. Ale śmierć fizyczna czasem nie jest
najgorszym co może nas spotkać; gorsza może być śmierć człowieka w nas – oto
dewiza, której możemy się domyślić, a która przyświeca bohaterkom. Ale nie
jedyna. Zhang w wiarygodny sposób motywuję te heroiczną decyzję pań lekkich
obyczajów. Uczennice, a dokładnie Shujuang, choć mogła nie zdradziła kryjówki
prostytutek, mieszczącej się w podłodze pod stołem, tym samym ratując Yu Mo i
jej koleżanki przed japońskim żołdakami. Na Wschodzie obowiązuje rozbudowany
bogaty system wzajemnych zobowiązań, gdy więc ktoś wyświadcza nam przysługa,
nakłada na nas obowiązek rewanżu. Ale kobiety podejmują się zastąpić dziewczęta
nie tylko z obowiązku. W konfucjańskim państwie, takim jak Chiny, prostytutki
zajmowały najniższy szczebel w społecznej hierarchii. Choć Yu Mo i jej
współtowarzyszki nie były ulicznicami, a raczej wytwornymi „damami do
towarzystwa”, to utrzymać się mogły jedynie dzięki „sponsorom”. Bez nich były
niczym. Kobiety motywuje zatem udowodnienie, choćby samemu sobie, że mimo iż w
kategoriach społecznych są „niczym”, stać je na wielki heroiczny i
wspaniałomyślny czyn. Jest w końcu powód może najbardziej ważki. Prostytutkami zostawały
kobiety po przejściach, bite, gwałcone, wykorzystywane, traktowane z pogardą
przez mężczyzn. Yu Mo, opowiadając o tym jak wieku trzynastu lat padła ofiara
gwałtu i od tego wieku regularnie przyjmowała klientów, przedstawia jasno swą
motywację; „Nie chce, aby dziewczęta przechodziły przez to samo co ja”. A zatem
również zwykłe (a może niezwykłe) współczucie, empatia, odpowiedzialność za
słabsze, młodsze, niewinne uczennice skłania kobiety do złożenia swego życia w
ofierze. Ale ten ludzki wymiar heroicznego czynu prostytutek okaże się
najsłabszym ogniwem. Gdy Yu Mo i pozostałe kobiety przebrane za uczennice i
ostrzyżone jak one, będą wsiadać do ciężarówki, która zawiezie ich do
Japończyków, jedna z nich wpadnie w panikę, krzycząc, że nie chce umierać, omal
nieniwecząc całego planu.
Epicki + kameralny
Jak ocenić zatem najnowszy film Zhanga Yimou?
Realizacyjnie to kino najwyższej próby, ale gdy zza kamerą staje twórca
„Zawieście czerwone latarnie” i „Hero”
niczego innego nie powinniśmy się spodziewać. W niebywale różnorodnej
twórczości chińskiego reżysera da się z grubsza wyróżnić dwa nurty: kameralny i
epicki. I „Kwiaty wojny” to próba połączenia tych dwóch tendencji w reżyserskim dorobku Chińczyka, bowiem jego
najnowszy film to zarazem epicki dramat wojenny, a zarazem historia kameralna. Część
„epicka”, choć od strony filmowej imponująca, nie jest wolna od patosu
(zwolnione zdjęcia ukazujące chińskich żołnierzy w desperackim ataku na
czołgi), a nawet pewnej manipulacji zwłaszcza w ukazywaniu wroga ( prymitywni,
dzicy żołnierze i aż groteskowy w swej kulturalności Hasegawa). Natomiast
historia kameralna, ukazująca jak z egoistów pochłoniętych własnymi interesami
bohaterowie wyrastają na odpowiedzialny za innych, gotowych do największych
poświęceń altruistów jest przedstawiona w sposób wiarygodny, niezwykle ciepły i
wzruszający. Jedyny zarzut, który można postawić reżyserowi, że dla przeciwwagi
nie ukazał żadego anty-bohatera wśród Chińczyków. Nawet współpracujący z
Japończykami ojciec Shiujuang okazuje się „porządnym człowiekiem”. U Zhanga
właściwie wszyscy są bohaterami, nawet jeśli nimi nie byli, co niestety nie
brzmi ani prawdziwie ani przekonująco. Ale poza tym mankamentem i kilkoma
innymi film ten ma jeszcze jedną niezaprzeczalną zaletę – ogląda się go
wyśmienicie a ilość pojedynczych scen, które na dłużej pozostaną w pamięci
widza jest ogromna. Dlatego też dla fanów Zhanga Yimou – obowiązkowo a dla
pozostałych - z zastrzeżeniem, że nie jest to najlepszy film chińskiego mistrza
kina.
MOJA OCENA: 7/10
Więcej o THE FLOWERS OF WAR
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Mistrzowska realizacja jak przystało na mistrza chińskiego kina, Zhanga
Yimou, któremu można wybaczyć, że sceny batalistyczne podpatrzył u Ridleya
Scotta i Stevena Spielberga.
|
O tym jak zwyczajni ludzie w niezwyczajnych czasach zdobywają się na
niezwyczajne czyny. Plus Nankińska Masakra w tle i piękną Ni Ni jako następczyni
Gong Li i Zhang Ziyi
|
Na wojnie albo jesteś ścierwem albo bohaterem. Zhang Yimou opowiada o
tych drugich. Niektórzy dopatrują się pochwały władzy komunistycznej, ale od
czasu, gdy Zhang wyreżyserował otwarcie i zamkniecie Olimpiady, w każdym
filmie Chińczyka dopatrują się oni ręki jego nowego protektora. A w moim oku
widać tramwaj.
|
'Rape of Nanking: The Forgotten Holocaust of World War II' wiesz może gdzie mogłabym znaleść tę książkę po polsku?
OdpowiedzUsuńNie sądzę, aby była po polsku i w ogóle nie wydaje mi się, aby była jakakolwiek książka w naszym języku o Nankinie. W "Smutnym kontynencie. Z dziejów Azji wschodniej w XX wieku" jest rozdział o tej masakrze. Można go przeczytać tutaj: http://niniwa2.cba.pl/rzez_w_nankinie.htm
OdpowiedzUsuń