czwartek, 8 listopada 2012

CZ.II: ZAPISKI FESTIWALOWE - FESTIWAL FILMOWY 5 SMAKÓW (Warszawa, 24-30.X 2012)





Pierwszą część relacji z Festiwalu Filmowego 5 Smaków znajdziecie TUTAJ 


Sobota, 27 października

Sobotni dzień festiwalowy zacząłem od seansu tajwańskiego „Czwartego portretu”  (reż. Chun Mong-hong). Reżyser - jak czytamy w opisie tego filmu na stronie festiwalu – „wierny stylowi klasyków nowej fali z Tajwanu, zafascynowany kinem François'a Truffauta (szczególnie jego debiutem "400 batów")” – przedstawia historię dziesięcioletniego Xianga, który po śmierci ojca, zostaje przygarnięty przez matkę. Nawet jej nie pamięta. Matka większość czasu spędza w nocnych klubach, w domu jak intruza, traktuje go znajdujący się w depresji ojczym (w tej roli gwiazda tajwańskiego kina – Leon Dai). Jedyną bliską osobą dla samotnego, zaniedbanego Xianga staje się włamywacz-nieudacznik (do jego największego wyczynu należy obrabowania… dzieci z klasy chłopaka). Chun umiejętnie balansuje między dramatem a gorzką komedią, którą to umiejętność zaprezentował w swym debiucie, „Parkingu”. Tym razem jednak wzbogaca swój obraz o wątek kryminalny. Xiang bowiem śni o swoim zaginionym bracie, którego zniknięcie owiane jest tajemnicą. Chłopak przeczuwa jednak, że zaginięciem brata stoi ojczym. Wkrótce dochodzi do konfrontacji między Xiangiem a mężczyzną.

Czwarty portret (reż. Chun Mong-hong, 2010)

Chun nie mówi niczego nowego. Podobnie jak wspomniany Truffaut i wielu innych reżyserów ukazuje dzieciństwo nie jako raj utracony, ale koszmar. Okres życia, który staje się dla dziecięcego bohatera przyspieszoną, brutalną lekcją dojrzewania. Jednak ta śmieszno-straszna opowieść na ekranie wypada bardzo interesująco. Duża w tym zasługa impresjonistycznej, poetyckiej narracji oraz naturalnej gry odtwórców głównych ról. Ozdobą filmu są także dwie piękne kobiety: Terri Kwan, znana fanom azjatyckiego horroru z filmów „The Heirloom” oraz „Good Will Evil” oraz Lei Hao, gwiazda kontrowersyjnego ze względu na śmiałe sceny erotyczne i polityczny kontekst, „Letniego pałacu” w reżyserii Lou Ye. 

Miałem ambitne zamiary by wybrać się na ambitny film Woo Ming Jina, „Słoń i morze” – podobno najlepszy w jego dorobku, lecz nie wystarczyło czasu. Bo choć to festiwal i filmy są najważniejsze, to prócz karmienia duszy wrażeniami artystycznymi, trzeba też nakarmić ciało. I tak duch przegrał.. z żołądkiem.

Czwarty portret (reż. Chun Mong-hong, 2010)

O godz. 22.00 odbyła się moja druga prelekcja. Jednak to prawda, że trening czyni mistrza. Za drugim razem byłem mniej spięty i jestem pewien, żeby gdybym miał do wygłoszenia trzecią prelekcję, mówiłbym już na zupełnym luzie. W czasie mojej przemowy zauważyłem, że kilka osób rozmawia między sobą, ale wraz z upływem czasu coraz więcej osób słuchało mnie z zaciekawieniem aż na końcu rozległy się gromkie brawa. Fajnie jest poczuć się jak gwiazda, nawet jeśli to tylko kilkanaście sekund (bo tyle mniej więcej trwały oklaski).

Szybko po prelekcji wskoczyłem do taksówki, by zdążyć do kina Praha, choćby na końcowe sceny „Chocolate”, która była pokazywana w ramach Nocy Muay Thai. Film Prachayi Pinkaewa znam na pamięć, ale zobaczyć JeeJę Yanin, odtwórczynie głównej roli, na dużym ekranie to rzecz bezcenna. Niestety, gdy zjawiłem się na sali, przywitały mnie już jedynie napisy końcowe. Spore rozczarowanie, ale kto przypuszczał, że w sobotę zima zaatakuje po raz pierwszy i nawet na taksówkę trzeba będzie czekać ponad 15 minut.

Ong Bak 3 (reż. Tony Jaa, Panna Rittikrai, 2008)

Drugim filmem pokazywanym podczas Nocy Muay Thai była trzecia część „Ong Bak”. Tony`ego Yaa, gwiazdę filmu lubię, zatem zostałem na seansie, aczkolwiek druga część trylogii srodze mnie rozczarowała, a „Ong Bak 3” kontynuował fabułę poprzedniej części, zatem nie spodziewałem się ujrzeć czegoś nadzwyczajnego. Spodziewałem się natomiast, że Jaa wraz ze swym mentorem, legendarnym twórcą choreografii walk Panną Rittikraiem zaskoczą mnie scenami akcji. Rzeczywiście Jaa znów demonstruje swoje niewiarygodne umiejętności, kładącego pokotem tłumy przeciwników, a jednak jego wyczyny nikły na tle pretensjonalnej, irytującej fabuły, starającej się nawiązywać do buddyjskiej filozofii. Dziwnie jednak topornie. Jaa i Rittikrai to bez wątpienia absolutni mistrzowie sztuk walki, ale twórcy filmowi niestety raczej marni.

Niedziela, 28 października

Czwarty i ostatni dzień mojego pobytu na 5 Smakach rozpocząłem od senasu tajlandzkiego  filmu „P-047” (reż. Kongdej Jaturanrasmee). W fabule tego obrazu zaintrygował mnie punkt wyjścia, przypominający koreański „Pusty dom” Kim Ki-duka – dwaj przyjaciele włamują się do mieszkań przypadkowych osób. Niczego nie kradną, najwyżej „pożyczają” i rozkoszują się życiem lokatorów mieszkań. Podczas jednej z takich wizyt zostają zaskoczeni przez niespodziewanie pojawiającego się właściciela. Moment ten jest nie tylko przełomem w życiu bohaterów, ale swoistym punktem zwrotnym opowiadanej historii. Do tej bowiem chwili fabuła opowiedziana w filmie Tajlandczyka rozwijała się utartym szlakiem narracji przyczynowo-skutkowej, ale od momentu nakrycia bohaterów przez lokatora, do którego się zakradli, intryga zaczyna się dziwnie komplikować a bohaterowie dziwnie zachowywać. Jaturanrasmee wprowadza niepowiązane ze sobą fabularnie wątki, dokonuje inwersji czasowych, retrospekcji, w końcu okazuje się, że jeden z bohaterów, długowłosy ślusarz, Lek jest kim innym. A dokładniej przyjmuje życiorys swego przyjaciela Konga? A może Kong nigdy nie istniał?

P-047” (reż. Kongdej Jaturanrasmee, 2011)

Pani Agnieszka Szeffel w prelekcji do tajlandzkiego obrazu stwierdziła, że „P-047” to „najdziwniejszy film festiwalu”. Bez wątpienia. Ale też być może najciekawszy, ponieważ jego pokręcona, symboliczna fabuła staje się nie lada intelektualnym wyzwaniem. Bowiem obraz Jaturanrasmee to filmowe puzzle. Filmowa zagadka, która nie ma jedynego słusznego rozwiązania. Na ową enigmatyczność zwróciło uwagę People`s Jury, które wyróżniło tajlandzki obraz główną nagrodą szóstej edycji Festiwalu Filmowego 5 Smaków. Oto co napisali w uzasadnieniu: „Film Kongdeja Jaturanrasamee to (…) pasjonująca zabawa kinem, w której widzowie biorą udział z przyjemnością”. Zwrócili także uwagę na  „maestrię, z jaką reżyser snuje misterną filmową opowieść o tym, jak przewrotna bywa ludzka pamięć i jak trudno odbudować własną tożsamość”.

P-047” (reż. Kongdej Jaturanrasmee, 2011)

Mnie osobiście bliska wydała mi się interpretacja zasugerowana przez prelegentkę. Zgadzam się: to film o pożyczaniu, który wyraźnie odsyła do buddyjskiej koncepcji anatman („nie-ja”). Wedle niej tożsamość „ja” jest jedynie projekcją zmiennych, nietrwałych i zależnych czynników tzw. pięciu skupisk (forma materialna, uczucia, percepcja, formy mentalne i świadomość). U Jaturanrasmee tożsamość bohaterów również jest nietrwała i zmienna, ponieważ – jak sugeruje reżyser – jest ona jedynie sumą „pożyczonych” doznań i iluzji innych osób. Bohaterowie „pożyczają” tożsamości właścicieli mieszkań, do których się włamują a w końcu jeden z nich „pożycza” życiorys swego przyjaciela. Ale jeśli nasze „ja” nie istnieje jako coś trwałego i niezmiennego, to znaczy, że wszyscy inni ludzie są fantomami, które istnieją jedynie w świecie pozorów i niewiedzy. Może „P-047” nie był moim faworytem, ale wybór tej produkcji na zwycięzcę 5 Smaków niewątpliwie dodaje prestiżu festiwalowi jako poważanej imprezie artystycznej.

Tożsamość miecza (reż. Xu Haofeng, 2011)

Ostatni film, który zdołałem obejrzeć na festiwalu to chiński oraz w reżyserii  Xu Haofenga, „Tożsamość miecza”. To film z gatunku wu xia, ale dość przewrotnie traktujący reguły i konwencje obrazów tego rodzaju. Po pierwsze to, co jest największą atrakcją filmów takich jak „Hero” czy „Dom latających sztyletów”, czyli sceny walki są w obrazie Xu zaskakująco niewidowiskowe, pozbawione rozmachu i trwają nieprzyzwoicie krótko. Po drugie zamiast bajkowych, oszałamiających urodą plenerów, otrzymujemy kilka raczej nieciekawych lokacji tego samego miejsca – pewnego nadmorskiego miasteczka. Po trzecie wreszcie miast herosów - herosi ironiczni a nawet lekko wyszydzeni. „Tożsamość miecza” to reinterpretacja filmów wu xia, może nawet i inteligentna, ale opowieść o wojowniku, posługującym się nowym rodzajem miecza i starającym się założyć nową szkołę walki może tak naprawdę poważnie zainteresować tylko najzagorzalszych fanów wu xia. Lubię obrazy z tego gatunku, ale za fana się nie uważam. Może dlatego oglądałem obraz Xu bez emocji, za to z narastającym znużeniem. Obok „Ong Bak 3” film, który najmniej mi się podobał. Zresztą sądząc po reakcji widowni nie byłem odosobniony w swych odczuciach.

Nie tylko filmy

Festiwal to oczywiście nie tylko filmy, ale także szereg wydarzeń okołofilmowych (w tym roku m.in. spektakl „Łagodnej” z japońskim aktorem Rui Ishiharą, wystawa plakatów Doroty Podlaskiej, czy też warsztaty poświęcone mahjongowi. Odbyły się również prelekcje (prawie przed każdym seansem), dyskusje (m.in. o Tybecie) oraz rzecz jasna kuluarowe rozmowy z twórcami i gośćmi. Nie mam porównania do poprzednich edycji, ale jeśli 5 Smaków zaczynało od skromnego przeglądu kina wietnamskiego (14 filmów), a dziś prezentuje kinematografie niemal z całej Azji Wschodniej z liczbą 30 obrazów, to wyraźnie widać rozwój festiwalu i wzrost zainteresowania nim wśród widzów.

Pięciosmakowy zestaw dla gości festiwalu: katalog, 
rozkładany kalendarz projekcji, identyfikator, mapka 
Warszawy oraz torba 

Jednym z niezwykle trafnych pomysłów organizatorów był… blok reklamowy. Przed każdym seansem organizatorzy prezentowali zabawne azjatyckie reklamy ( w większości tajlandzkie). Humor rodem z Azji jest specyficzny, ale trzeba przyznać, że organizatorzy wybrali iście zabójczy zestaw dziwacznych, kuriozalnych reklam. Moim zdaniem w tym mini-festiwalu zwycięzcą powinna zostać reklama mistrzostw wu shu (prezentuję ją poniżej). Reklama wyświetlana była przed projekcją kilku różnych filmów, ale sala za każdym razem eksplodowała salwą śmiechu.

Drugim trafionym pomysłem była… tablica z ogłoszeniami. No może niezupełnie były to „ogłoszenia”, ale bardzo je przypominały. Widzowie mogli bowiem po każdym seansie anonimowo zostawić karteczkę z uwagami, dotyczącymi obejrzanego filmu. Ludzie wpisywali różne rzeczy: począwszy od wyznań miłosnych pod adresem bliżej nieznanych mi pań a skończywszy na celnych spostrzeżeniach. Sam zostawiłem na tablicy trzy karteczki: do „Songlap”, „Bunohan” oraz do „Chocolate”. Tę ostatnią zaadresowałem – co chyba nie jest zaskoczeniem, dla tych którzy czytają mój blog – do JeeJi Yanin. Treści nie zdradzę.

Na tle tablicy w kinie Praha z "liścikami" 
do twórców festiwalowych filmów

Nietrafionych pomysłów organizacyjnych z kolei nie zauważyłem, choć było kilka potknięć związanych z opóźnieniem czy nawet przełożeniem na inną godzinę projekcji tego czy innego filmu. Niestety czasem dość poważnie komplikowało to „plan seansów”, który sobie wcześniej ustaliliśmy, bo często bywało tak, że gdy kończyła się jedna projekcja w Sali obok odbywała się następna. Mógłbym też ponarzekać na jakość kopii niektórych filmów, ale nie będę. Ponieważ w przypadku większości zaprezentowanych podczas festiwalu obrazów, była to jedyna okazja aby je zobaczyć. Smutne to, ale kina nie zarobiłby gdyby wyświetlały produkcje z Malezji czy Wietnamu. Być może jednak część z pokazanych na 5 Smakach filmów zobaczymy w kinach studyjnych?  

Z Festiwalu Filmowego 5 Smaków wróciłem z kilkoma refleksjami. Po pierwsze dlaczego to, co dobre kończy tak szybko? Ale może właśnie dlatego jest to takie dobre? Po drugie serce kina wciąż mocno bije w Azji. I jego bicie dobiega już nie tylko z Japonii, Korei Płd, czy Chin, ale również z krajów traktowanych jako egzotyczne raje (Tajlandia, Malezja, Wietnam) a nie miejsca dynamicznie rozwijającej się kultury filmowej. Po trzecie cieszy mnie, że rośnie rzesza fanów kina azjatyckiego, bo przecież to popyt napędza podaż. Jeśli będzie nas tak dużo, że dystrybutor nie straci na pokazie azjatyckiego filmu, to częściej filmy z największego kontynentu będą pokazywane w polskich kinach. No i po czwarte: następnym razem zabieram ze sobą aparat, bo komórką to można sobie pstrykać fotki u cioci na imieninach a nie na takim wydarzeniu jak święto azjatyckiego kina.  

PS. Podziękowania dla wszystkich, którzy podczas mojego pobytu służyli mi pomocą, wsparciem i dobrym słowem. Pozdrawiam również dwie panie z Pragi Północ, które zainterweniowały u kierowcy autobusu, gdy ten nieładnie zakleszczył mnie w drzwiach. Takiej wiązanki przekleństwem pod adresem kierowcy w życiu nie słyszałem. Myślę, że pan kierowca już nigdy nikomu nie zrobi nieprzyjemnej niespodzianki, zamykając drzwi, gdy jeszcze nie stanęło się na przystanku.   


6 FESTIWAL FILMOWY 5 SMAKÓW (Warszawa, 24-30 X 2012)
People`s Jury Award – P-047 (reż. Kongdej Jaturanrasmee, Tajlandia, 2011)
Wyróżnienie – Bunohan (reż. Dain Said, Malezja, 2011)


CZWARTY PORTRET

ONG BAK 3

P-047

TOŻSAMOŚĆ MIECZA

Najśmieszniejsza reklama festiwalu

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz