Pierwszą część relacji z Festiwalu Filmowego 5 Smaków znajdziecie
TUTAJ
Sobota, 27 października
Sobotni dzień festiwalowy zacząłem
od seansu tajwańskiego „Czwartego portretu” (reż. Chun Mong-hong). Reżyser - jak czytamy w
opisie tego filmu na stronie festiwalu – „wierny
stylowi klasyków nowej fali z Tajwanu, zafascynowany kinem François'a Truffauta
(szczególnie jego debiutem "400 batów")” – przedstawia historię dziesięcioletniego
Xianga, który po śmierci ojca, zostaje przygarnięty przez matkę. Nawet jej nie
pamięta. Matka większość czasu spędza w nocnych klubach, w domu jak intruza,
traktuje go znajdujący się w depresji ojczym (w tej roli gwiazda tajwańskiego kina – Leon
Dai). Jedyną bliską osobą dla samotnego, zaniedbanego Xianga
staje się włamywacz-nieudacznik (do jego największego wyczynu należy
obrabowania… dzieci z klasy chłopaka). Chun umiejętnie balansuje między dramatem a
gorzką komedią, którą to umiejętność zaprezentował w swym debiucie, „Parkingu”.
Tym razem jednak wzbogaca swój obraz o wątek kryminalny. Xiang bowiem śni o
swoim zaginionym bracie, którego zniknięcie owiane jest tajemnicą. Chłopak
przeczuwa jednak, że zaginięciem brata stoi ojczym. Wkrótce dochodzi do
konfrontacji między Xiangiem a mężczyzną.
Czwarty portret (reż. Chun Mong-hong, 2010)
Chun nie mówi
niczego nowego. Podobnie jak wspomniany Truffaut i wielu innych reżyserów ukazuje dzieciństwo nie jako raj utracony,
ale koszmar. Okres życia, który staje się dla dziecięcego bohatera
przyspieszoną, brutalną lekcją dojrzewania. Jednak ta śmieszno-straszna opowieść na
ekranie wypada bardzo interesująco. Duża w tym zasługa impresjonistycznej,
poetyckiej narracji oraz naturalnej gry odtwórców głównych ról. Ozdobą filmu są
także dwie piękne kobiety: Terri Kwan, znana fanom azjatyckiego horroru z
filmów „The Heirloom” oraz „Good Will Evil” oraz Lei Hao, gwiazda
kontrowersyjnego ze względu na śmiałe sceny erotyczne i polityczny kontekst,
„Letniego pałacu” w reżyserii Lou Ye.
Miałem ambitne zamiary by wybrać się na ambitny film Woo Ming
Jina, „Słoń i morze” – podobno
najlepszy w jego dorobku, lecz nie wystarczyło czasu. Bo choć to festiwal i
filmy są najważniejsze, to prócz karmienia duszy wrażeniami artystycznymi,
trzeba też nakarmić ciało. I tak duch przegrał.. z żołądkiem.
Czwarty portret (reż. Chun Mong-hong, 2010)
O godz. 22.00
odbyła się moja druga prelekcja. Jednak to prawda, że trening czyni mistrza. Za
drugim razem byłem mniej spięty i jestem pewien, żeby gdybym miał do
wygłoszenia trzecią prelekcję, mówiłbym już na zupełnym luzie. W czasie mojej
przemowy zauważyłem, że kilka osób rozmawia między sobą, ale wraz z upływem
czasu coraz więcej osób słuchało mnie z zaciekawieniem aż na końcu rozległy się
gromkie brawa. Fajnie jest poczuć się jak gwiazda, nawet jeśli to tylko
kilkanaście sekund (bo tyle mniej więcej
trwały oklaski).
Szybko po
prelekcji wskoczyłem do taksówki, by zdążyć do kina Praha, choćby na końcowe
sceny „Chocolate”, która była pokazywana w ramach Nocy Muay Thai. Film Prachayi Pinkaewa znam na pamięć, ale
zobaczyć JeeJę Yanin, odtwórczynie głównej roli, na dużym ekranie to rzecz
bezcenna. Niestety, gdy zjawiłem się na sali, przywitały mnie już jedynie
napisy końcowe. Spore rozczarowanie, ale kto przypuszczał, że w sobotę zima
zaatakuje po raz pierwszy i nawet na taksówkę trzeba będzie czekać ponad 15 minut.
Drugim filmem pokazywanym podczas Nocy Muay Thai była trzecia
część „Ong Bak”. Tony`ego Yaa,
gwiazdę filmu lubię, zatem zostałem na seansie, aczkolwiek druga część trylogii
srodze mnie rozczarowała, a „Ong Bak 3” kontynuował fabułę poprzedniej
części, zatem nie spodziewałem się ujrzeć czegoś nadzwyczajnego. Spodziewałem
się natomiast, że Jaa wraz ze swym mentorem, legendarnym twórcą choreografii
walk Panną Rittikraiem zaskoczą mnie scenami akcji. Rzeczywiście Jaa znów
demonstruje swoje niewiarygodne umiejętności, kładącego pokotem tłumy
przeciwników, a jednak jego wyczyny nikły na tle pretensjonalnej, irytującej
fabuły, starającej się nawiązywać do buddyjskiej filozofii. Dziwnie jednak
topornie. Jaa i Rittikrai to bez wątpienia absolutni mistrzowie sztuk walki,
ale twórcy filmowi niestety raczej marni.
Niedziela, 28 października
Czwarty i ostatni dzień mojego
pobytu na 5 Smakach rozpocząłem od senasu tajlandzkiego filmu „P-047” (reż. Kongdej
Jaturanrasmee).
W fabule tego obrazu zaintrygował mnie punkt wyjścia, przypominający koreański
„Pusty dom” Kim Ki-duka – dwaj przyjaciele włamują się do mieszkań
przypadkowych osób. Niczego nie kradną, najwyżej „pożyczają” i rozkoszują się
życiem lokatorów mieszkań. Podczas jednej z takich wizyt zostają zaskoczeni
przez niespodziewanie pojawiającego się właściciela. Moment ten jest nie tylko
przełomem w życiu bohaterów, ale swoistym punktem zwrotnym opowiadanej
historii. Do tej bowiem chwili fabuła opowiedziana w filmie Tajlandczyka
rozwijała się utartym szlakiem narracji przyczynowo-skutkowej, ale od momentu
nakrycia bohaterów przez lokatora, do którego się zakradli, intryga zaczyna się
dziwnie komplikować a bohaterowie dziwnie zachowywać. Jaturanrasmee
wprowadza niepowiązane ze sobą fabularnie wątki, dokonuje inwersji czasowych,
retrospekcji, w końcu okazuje się, że jeden z bohaterów, długowłosy ślusarz,
Lek jest kim innym. A dokładniej przyjmuje życiorys swego przyjaciela Konga? A
może Kong nigdy nie istniał?
P-047” (reż. Kongdej Jaturanrasmee, 2011)
Pani Agnieszka Szeffel w prelekcji do tajlandzkiego obrazu
stwierdziła, że „P-047” to „najdziwniejszy
film festiwalu”. Bez wątpienia. Ale też być może najciekawszy, ponieważ jego
pokręcona, symboliczna fabuła staje się nie lada intelektualnym wyzwaniem.
Bowiem obraz Jaturanrasmee to
filmowe puzzle. Filmowa zagadka, która nie ma jedynego słusznego rozwiązania.
Na ową enigmatyczność zwróciło uwagę People`s Jury, które wyróżniło tajlandzki
obraz główną nagrodą szóstej edycji Festiwalu Filmowego 5 Smaków. Oto co
napisali w uzasadnieniu: „Film Kongdeja Jaturanrasamee to (…)
pasjonująca zabawa kinem, w której widzowie biorą udział z przyjemnością”.
Zwrócili także uwagę na „maestrię,
z jaką reżyser snuje misterną filmową opowieść o tym, jak przewrotna bywa
ludzka pamięć i jak trudno odbudować własną tożsamość”.
Mnie osobiście bliska wydała mi się interpretacja
zasugerowana przez prelegentkę. Zgadzam się: to film o pożyczaniu, który
wyraźnie odsyła do buddyjskiej koncepcji anatman
(„nie-ja”).
Wedle niej tożsamość „ja” jest jedynie projekcją zmiennych, nietrwałych i
zależnych czynników tzw. pięciu skupisk (forma materialna, uczucia, percepcja,
formy mentalne i świadomość). U Jaturanrasmee tożsamość
bohaterów również jest nietrwała i zmienna, ponieważ – jak sugeruje reżyser –
jest ona jedynie sumą „pożyczonych” doznań i iluzji innych osób. Bohaterowie „pożyczają”
tożsamości właścicieli mieszkań, do których się włamują a w końcu jeden z nich „pożycza”
życiorys swego przyjaciela. Ale jeśli nasze „ja” nie istnieje jako coś trwałego
i niezmiennego, to znaczy, że wszyscy inni ludzie są fantomami, które istnieją
jedynie w świecie pozorów i niewiedzy. Może „P-047”
nie był moim faworytem, ale wybór tej produkcji na zwycięzcę 5 Smaków
niewątpliwie dodaje prestiżu festiwalowi jako poważanej imprezie artystycznej.
Tożsamość miecza (reż. Xu Haofeng, 2011)
Ostatni film, który zdołałem
obejrzeć na festiwalu to chiński oraz w reżyserii Xu Haofenga, „Tożsamość
miecza”. To film z gatunku wu xia,
ale dość przewrotnie traktujący reguły i konwencje obrazów tego rodzaju. Po
pierwsze to, co jest największą atrakcją filmów takich jak „Hero” czy „Dom
latających sztyletów”, czyli sceny walki są w obrazie Xu zaskakująco
niewidowiskowe, pozbawione rozmachu i trwają nieprzyzwoicie krótko. Po drugie
zamiast bajkowych, oszałamiających urodą plenerów, otrzymujemy kilka raczej nieciekawych
lokacji tego samego miejsca – pewnego nadmorskiego miasteczka. Po trzecie
wreszcie miast herosów - herosi ironiczni a nawet lekko wyszydzeni. „Tożsamość miecza” to reinterpretacja
filmów wu xia, może nawet i
inteligentna, ale opowieść o wojowniku, posługującym się nowym rodzajem miecza
i starającym się założyć nową szkołę walki może tak naprawdę poważnie
zainteresować tylko najzagorzalszych fanów wu
xia. Lubię obrazy z tego gatunku, ale za fana się nie uważam. Może dlatego
oglądałem obraz Xu bez emocji, za to z narastającym znużeniem. Obok „Ong Bak 3” film, który najmniej mi się podobał.
Zresztą sądząc po reakcji widowni nie byłem odosobniony w swych odczuciach.
Nie tylko filmy
Festiwal to oczywiście nie tylko
filmy, ale także szereg wydarzeń okołofilmowych (w tym roku m.in. spektakl
„Łagodnej” z japońskim aktorem Rui Ishiharą, wystawa plakatów Doroty
Podlaskiej, czy też warsztaty poświęcone mahjongowi. Odbyły się również
prelekcje (prawie przed każdym seansem), dyskusje (m.in. o Tybecie) oraz rzecz
jasna kuluarowe rozmowy z twórcami i gośćmi. Nie mam porównania do poprzednich
edycji, ale jeśli 5 Smaków zaczynało od skromnego przeglądu kina wietnamskiego
(14 filmów), a dziś prezentuje kinematografie niemal z całej Azji Wschodniej z
liczbą 30 obrazów, to wyraźnie widać rozwój festiwalu i wzrost zainteresowania
nim wśród widzów.
Warszawy oraz torba
Jednym z niezwykle trafnych
pomysłów organizatorów był… blok reklamowy. Przed każdym seansem organizatorzy
prezentowali zabawne azjatyckie reklamy ( w większości tajlandzkie). Humor
rodem z Azji jest specyficzny, ale trzeba przyznać, że organizatorzy wybrali
iście zabójczy zestaw dziwacznych, kuriozalnych reklam. Moim zdaniem w tym
mini-festiwalu zwycięzcą powinna zostać reklama mistrzostw wu shu (prezentuję ją
poniżej). Reklama wyświetlana była przed projekcją kilku różnych filmów, ale sala
za każdym razem eksplodowała salwą śmiechu.
Drugim trafionym pomysłem była… tablica
z ogłoszeniami. No może niezupełnie były to „ogłoszenia”, ale bardzo je
przypominały. Widzowie mogli bowiem po każdym seansie anonimowo zostawić
karteczkę z uwagami, dotyczącymi obejrzanego filmu. Ludzie wpisywali różne
rzeczy: począwszy od wyznań miłosnych pod adresem bliżej nieznanych mi pań a
skończywszy na celnych spostrzeżeniach. Sam zostawiłem na tablicy trzy
karteczki: do „Songlap”, „Bunohan” oraz do „Chocolate”. Tę ostatnią zaadresowałem
– co chyba nie jest zaskoczeniem, dla tych którzy czytają mój blog – do JeeJi
Yanin. Treści nie zdradzę.
Nietrafionych pomysłów
organizacyjnych z kolei nie zauważyłem, choć było kilka potknięć związanych z opóźnieniem
czy nawet przełożeniem na inną godzinę projekcji tego czy innego filmu. Niestety
czasem dość poważnie komplikowało to „plan seansów”, który sobie wcześniej
ustaliliśmy, bo często bywało tak, że gdy kończyła się jedna projekcja w Sali obok
odbywała się następna. Mógłbym też ponarzekać na jakość kopii niektórych
filmów, ale nie będę. Ponieważ w przypadku większości zaprezentowanych podczas
festiwalu obrazów, była to jedyna okazja aby je zobaczyć. Smutne to, ale kina
nie zarobiłby gdyby wyświetlały produkcje z Malezji czy Wietnamu. Być może jednak
część z pokazanych na 5 Smakach filmów zobaczymy w kinach studyjnych?
Z Festiwalu Filmowego 5 Smaków
wróciłem z kilkoma refleksjami. Po pierwsze dlaczego to, co dobre kończy tak szybko?
Ale może właśnie dlatego jest to takie dobre? Po drugie serce kina wciąż mocno
bije w Azji. I jego bicie dobiega już nie tylko z Japonii, Korei Płd, czy Chin,
ale również z krajów traktowanych jako egzotyczne raje (Tajlandia, Malezja,
Wietnam) a nie miejsca dynamicznie rozwijającej się kultury filmowej. Po trzecie cieszy mnie, że rośnie rzesza fanów kina azjatyckiego, bo
przecież to popyt napędza podaż. Jeśli będzie nas tak dużo, że dystrybutor nie
straci na pokazie azjatyckiego filmu, to częściej filmy z największego
kontynentu będą pokazywane w polskich kinach. No i po czwarte: następnym razem
zabieram ze sobą aparat, bo komórką to można sobie pstrykać fotki u cioci na
imieninach a nie na takim wydarzeniu jak święto azjatyckiego kina.
PS. Podziękowania dla wszystkich,
którzy podczas mojego pobytu służyli mi pomocą, wsparciem i dobrym słowem. Pozdrawiam
również dwie panie z Pragi Północ, które zainterweniowały u kierowcy autobusu,
gdy ten nieładnie zakleszczył mnie w drzwiach. Takiej wiązanki przekleństwem
pod adresem kierowcy w życiu nie słyszałem. Myślę, że pan kierowca już nigdy
nikomu nie zrobi nieprzyjemnej niespodzianki, zamykając drzwi, gdy jeszcze nie
stanęło się na przystanku.
6 FESTIWAL FILMOWY 5 SMAKÓW (Warszawa, 24-30 X 2012)
People`s Jury Award – P-047 (reż. Kongdej Jaturanrasmee, Tajlandia, 2011)
Wyróżnienie – Bunohan (reż. Dain Said, Malezja, 2011)
CZWARTY PORTRET
ONG BAK 3
P-047
TOŻSAMOŚĆ MIECZA
Najśmieszniejsza
reklama festiwalu
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz