„Siódmy kontynent” („The Seventh Continent”) to pełnometrażowy debiut Michaela Haneke. Zainspirowany prasowym artykułem o tajemniczym, zbiorowym samobójstwie pewnej zamożnej rodziny stanowi również pierwszą część „trylogii galaktycznej” (obok „Benny`s Video” i „71 Fragments of a Chronology of Chance”). Co łączy te trzy filmy? Bezlitosna krytyka austriackiej klasy średniej, której przedstawiciele wiodący bogate i bezproblemowe życie zostają poddani brutalnej konfrontacji z dramatyczną sytuacją – zbrodnią, utratą bliskiej osoby, zanikiem rodzinnych więzów. Haneke kreuje wydarzenia, które zmuszają bohaterów do odsłonięcia swych prawdziwych twarzy, do zerwania z fasadą sztucznego szczęścia i ułudy, do życia autentycznie przeżywanego. W filmach Haneke, a także w jego odważnym debiucie, bohaterowie okazują się być wyalienowani, samotni, zżerani przez emocjonalną pustkę, niezdolni do nawiązania głębszych relacji. Materialny dobrobyt jest odwrotnie proporcjonalny do ich duchowego ubóstwa. Filmy z „trylogii galaktycznej” kończą się bardzo podobnie. Klęską bohaterów.
W „Siódmy kontynencie” znajdziemy zatem kolejny (a chronologicznie pierwszy) obraz rodziny na granicy złamania. Georg, głowa rodziny Schober`ów właśnie otrzymał propozycję objęcia nowego stanowiska, co wiąże się ze znacznie lepszymi perspektywami, przede wszystkim finansowymi. Anna zatrudniona jest w zakładzie optycznym, ale zajmuje się domem, wychowaniem jedynej córki Evy. Cała rodzina mieszka w pięknej, uroczej dzielnicy domków jednorodzinnych. Krótko mówiąc Schoberom powodzi się znakomicie. A jednak już od pierwszych kadrów Haneke sygnalizuje, że z rodzinnym światem bohaterów jest coś nie tak. Niepostrzeżenie zaczyna wkradać się weń rutyna i monotonia. Codzienna pobudka o szóstej rano, mycie zębów, budzenie Evy, karmienie rybek, podwiezienie dziewczynki do szkoły a następnie Anny do zakładu i od lat wciąż to samo miejsce na parkingu przed firmą Georga. Koniec dnia również odbywa się wedle niezmiennego rytuału. Kolacja, położenie Evy do łóżka, krótka modlitwa i od lat wciąż ta sama prośba dziewczynki, by matka nie gasiła światła. I od lat ta sama, odmowna odpowiedź. Obserwujemy Schoberów przez trzy lata, lecz w tym okresie nie wydarza się nic co wyrwałoby bohaterów coraz bardziej zatracających się w bezdusznej celebracji wciąż tych samych czynności. Pospieszny seks, kolacja z cierpiącym na depresję bratem Anny, która nieoczekiwanie kończy się wybuchem płaczu mężczyzny (zapewne spowodowanym atmosferą kolacji). Wyjazd zza miasto, bezmyślne gapienie się w telewizor i niespełnione marzenie o Australii, tytułowym siódmy kontynencie, symbolizującym tęsknotę za życiem pełnym autentyzmu i pasji. Właściwie jedynym godnym uwagi wydarzeniem staje się „wybryk” Evy, która podczas szkolnych zajęć zaczyna udawać niewidomą. Wydarzenie to jest także czytelną aluzją do ślepoty rodziców dziewczynki, którzy udają, że nie widzą jak ich życie pogrąża się w marazmie i stopniowo umiera.
Udawana ślepota Evy staje się również sygnałem do gwałtownych zmian dotychczasowej egzystencji bohaterów. Georg zwalnia się z pracy, sprzedaje samochód, małżonkowie wybierają z banku wszystkie oszczędności, Eva zostaje pod pretekstem nagłego zachorowania zwolniona przez matkę ze szkoły. Schobreowie zamierzają wyjechać do Australii, lecz w rzeczywistości starają się uciec przez pustką bogatej, sytej egzystencji. Zamykają się w swoim domu, odłączają telefon i przystępują do systematycznego niszczenia wszystkich zgromadzonych dóbr: ubrań, mebli, ścian i glazury. Z pogromu, który urządzają przedmiotom, które niegdyś obsesyjnie nabywali ostaje się – co charakterystyczne – telewizor.
Finał filmu łatwo przewidzieć. Wspominałem już o tym – klęska, która spotyka bohaterów jest tym bardziej dotkliwsza, że bohaterowie podjęli przecież dramatyczną, rozpaczliwą próbę wyzwolenia się z paszczy konsumpcjonizmu. Wypowiedzieli mu otwartą, bezkompromisową wojnę, lecz i tak przegrali. „Siódmy kontynent”. jak niemal wszystkie filmy Haneke, nie daje widzom prostych recept i oczywistych rad, jak żyć, by być szczęśliwym i spełnionym. Filmy Austriaka pozostawiają widza z mnóstwem pytań, na które sam musi poszukać odpowiedzi. Kusząca jest jednak najprostsza interpretacja, jaka przychodzi na myśl po obejrzeniu debiutu Haneke. Oto bowiem okazuje się, że zniszczenie materialnej fasady szczęścia równoznaczne jest ze śmiercią, bowiem owa fasada tak głęboko wrosła w egzystencje bohaterów, że stała się istotą ich życia. Jest to myśl skrajnie pesymistyczna, ale dopuszczalna w kontekście całej przedstawionej historii.
„Siódmy kontynent” jest obrazem trudnym w odbiorze, bowiem także na poziomie realizacji austriacki reżyser jest bezkompromisowy. Przy czym forma zastosowana przez niego pozostaje w konsekwentnej zależności z treścią. Haneke na przykład przez dwadzieścia pierwszych minut w ogóle nie pokazuje twarzy bohaterów, natomiast wypełnia kadry przedmiotami - radiobudzikiem, klamką, szczoteczką do zębów, drzwiami garażu itp.. W ten sposób tworzy wrażenie osaczenia bohaterów przez konsumpcyjne dobra, a także podkreśla rutynę i pustkę dnia codziennego. Na dodatek reżyser stosuje długie, statyczne ujęcia i jak ognia unika wszelkich filmowych atrakcji w rodzaju nietypowego kąta widzenia kamery czy efektownej panoramy. Pod tym względem „Siódmy kontynent” jest obrazem wyzywająco ascetycznym, ale owa surowość pozwala wydobyć zaskakującą emocjonalną intensywność kadrów. W pamięci widzów z pewnością pozostanie wstrząsająca scena, gdy Anna podaje córce do wypicia zabójczy koktajl z różnych, rozpuszczonych leków. Całej scenie zaś towarzyszy dobiegający z telewizora glos Jennifer Rush, śpiewającej mega hit lat 80. „The Power of Love”. Najbardziej przejmujący moment filmu! Interesująca jest jednak wypowiedź Haneke, który opowiadał, że podczas projekcji festiwalowych fragmentem, który budził największe zgorszenie widzów nie była wcale scena podania trucizny własnemu dziecku, lecz moment podczas, którego bohaterowie spuszczali w muszli klozetowej wszystkie swoje oszczędności. W kontekście fabuły filmu - wymowna reakcja widzów. I dowód, że historia, którą opowiedział Haneke nie jest jedynie fikcją. My naprawdę żyjemy w świecie, w którym pieniądze stanowią większą świętość niż życie niewinnego dziecka.
Scena otrucia Evy
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz