Ching Siu-tung, reżyser „Cesarzowej i wojowników”, zasłynął jako twórca kultowych „Chińskich duchów” („A Chinese Ghost Story”, 1987) – niezwykłej mieszanki kina wu xia, komedii i horroru o duchach. Ching jest również jednym z najlepszych tzw. martial arts. director, czyli reżyserem scen walki. Swój talent w tej dziedzinie zaprezentował tworząc niewiarygodną choreografię do słynnych filmów wu xia Zhanga Yimou – „Hero” oraz „Dom latających sztyletów” oraz do wielu filmów Tsui Harka, hongkońskiego mistrza kina kopanego. Ching reżyserował także sceny walki w omawianym filmie, lecz tym razem zafundował widzom bardziej realistyczne, choć wciąż imponujące potyczki bohaterów, przede wszystkim z użyciem mieczy.
Akcja „Cesarzowej i wojowników” rozgrywa się bowiem w okresie historycznym znanym jako Okres Dziesięciu Królestw (907-960 n.e.). Królestwa te powstały w południowej części Chin i jednym z nich było państwo Yan. I na tym kończy się historia w filmie Chinga – reszta to już fikcja. Po skrytobójczej śmierci króla Yan rządy przejmuje jego córka, księżniczka Feirei co wzbudza zawiść w podstępnym i żądnym władzy siostrzeńcu monarchy. Nasyła na młodą cesarzową tajnych zabójców, ci zaś ranią ją podczas pogoni za Feirei. Dziewczyna trafia do żyjącego w lesie trudniącego się ludową medycyną, Duan Lanquan – niegdyś członka okrutnej kasty bezlitosnych wojowników, który miał dość wojen i mordowania. Pod wpływem rozkwitającego uczucia miłości do Duana księżniczka zmienia swe wojownicze usposobienie i zaczyna inaczej patrzeć na świat i zarządzanie państwem. Sielanka nie trwa jednak długo. Ojczyna – otoczona przez wrogie wojska i targana wznieconym przez siostrzeńca króla buntem – jest w potrzebie. Feirei stanie przed dramatycznym wyborem: szczęście osobiste czy obowiązki wobec kraju?
Podczas oglądania najnowszej produkcji Chinga po głowie chodziło mi wciąż jedno słowo: „ładny”. Bo ten film właśnie taki jest. Pełen pięknych, zachwycających chińskich plenerów , pięknych duchowo i fizycznie bohaterów, którzy postępują tylko szlachetnie i mądrze, a także pięknego, romantycznego uczucia miłości, które łączy Feirei i Duana. Owszem nie brak w tym filmie niegodziwców i łajdaków a szczęście bohaterów co chwila zostaje wystawiane na próbę przez ciągłe bitwy, bunty i niecne knowania. Co więcej zwycięstwo Dobra, które dla każdego oglądającego jest tak oczywiste jak dzień i noc, okupione zostaje ofiarami. A jednak „Cesarzowa i wojownicy” są ładnym filmem. Urzeka, paradoksalnie, prostota, a nawet naiwność całej przedstawionej historii. Żadnego skomplikowania, żadnej ambiwalencji i niejednoznaczności w zachowaniu postaci. Czy zatem film Chinga jest banalny i błahy? Z całą pewnością nie, jeśli potraktujemy go jako baśń historyczną, w której rajce dobra i zła porozdzielane są jedynym pociągnięciem scenariuszowego pędzla. Baśń jest przepięknie sfilmowana, niektóre sceny odznaczają się poetycką urodą, sceny batalistyczne trzymają wysoki poziom chińskich superprodukcji (a wiec tysiące prawdziwych, a nie komputerowych żołnierzy, rozmach i dramaturgia), a sceny walki, choć ustępują tym znanym z filmów Zhanga Yimou, są zrealizowane po mistrzowsku. Krótko mówiąc „Cesarzowa i wojownicy” ogląda się z przyjemnością. Zakłóca ją nieco zbędny patos, który pojawia się pod koniec filmu (scena walki gen. Myuonga z setkami przeciwników).
W dobie filmów epatujących przemocą i moralną ambiwalencją, film Chinga nieoczekiwanie wyróżnia się przejrzystością, wiarą w heroizm jednostki (kto chce niech doszukuje się politycznych aluzji) oraz romantycznym obrazem miłości – czystej, niewinnej i pięknej. Właśnie przez wątek romansowy – wyjątkowo obszernie rozbudowany – śmiało można polecić „Cesarzową i wojowników” na walentynkowy wieczór we dwoje. Gwarantuję: ukochana wypłacze się Wam w rękaw jak nigdy wcześniej.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz