sobota, 15 stycznia 2011

MUTANT GIRLS SQUAD (Sentô shôjo: Chi no tekkamen densetsu, Japonia, 2010)

 
O co chodzi?

Rina jest nieśmiałą nastolatką prześladowaną przez grupę koleżanek z klasy. Jej pozbawione perspektyw życie zmienia się diametralnie, gdy dochodzi do tragicznego wydarzenia. W dniu szesnastych urodzin Rin grupa uzbrojonych policjantów zabija kochających ją rodziców. Na skutek stresu ciało dziewczyny, a zwłaszcza jej ręka ulega gwałtownemu przeobrażeniu, stając się śmiercionośną bronią. Rina  zabija napastników i w szaleńczym amoku także przypadkowe osoby, które stanęły jej na drodze. Dokonując spektakularnej rzezi, zwraca na siebie uwagę dwojga nieznajomych – transwestyty Kisaragiego oraz dziewczyny Rei. Informują oni Rinę, że nie jest człowiekiem, a mutantem ze starożytnego rodu Hilko. Okazuje się, że nie jest jedyna. Pod wodzą Kisaragiego trenuje jeszcze kilkanaście innych dziewczyn-mutantów. Z jedną z nich, Yoshie – dziewczyną z mackami ośmiornicy zamiast rąk Rina się zaprzyjaźnia. Tymczasem Kisaragi ma dla nowicjuszki pierwsze zadanie – ma zlikwidować generała, stojącego na czele jednostki odpowiedzialnej za zwalczanie Hilko. Rina oraz towarzyszą jej Yoshie nie wiedzą jeszcze, że Kisaragi ma własne plany. Chce zniszczyć całkowicie ludzką rasę i zabije każdego, nawet mutanta, jeśli stanie mu na drodze realizacji szalonego planu.   

Gabinet osobliwości panów I., N., S.

Iguchi, Nishimura, Sakaguchi – trzy nazwiska, które w ostatnich latach wstrząsnęły japońskim horrorem gore. Pierwszy z nich wyreżyserował „The Machine Girl”, drugi – „Tokyo Gore Police” a trzeci – „Samurai Zombie”.  Wszystkie trzy tytuły zyskały status dzieł kultowych i ustanowiły konwencję „nowej fali gore”. Zamiast topornej, ponurej i nieatrakcyjnej wizualnie makabry – tak charakterystycznej dla lat 80., zaproponowali makabrę radosną, widowiskową i z przymrużeniem oka. Z kiczu, tandety, świadomej, kłującej po oczach sztuczności uczynili receptę na sukces. Sukces „nowemu gore” zapewniło też bezkompromisowe potraktowanie japońskiej popkultury, którą w swych krwawych filmach doprowadzają do szyderczego absurdu. To kino stylistycznie szalone, żywiołowe i anarchistyczne. I taki też jest jeden z najnowszych przedstawicieli „nowej fali” – „Mutant Girls Squad” – wspólne dzieło trojga najsłynniejszych twórców „nowego gore”. A jednak w tej bezbłędnie działającej maszynce do mielenia dobrego smaku coś zaczyna się zacinać.

 „Mutant Girls Squad” zbiera dobre i bardzo dobre recenzje, a ja kręcę głową. Ponieważ wspólne dzieło „ojców chrzestnych” nowej fali gore przypomina raczej składankę „the best of” tyle, że puszczoną na maksymalne obroty. Jeśli widzieliście „The Machine Girl” albo „Tokyo Gore Police”, to nie oczekujcie w „Mutant Girls Squad” niczego zaskakującego. No może niezupełnie. Bo jednak makabryczno-groteskowa wyobraźnia reżyserów wciąż wprawia w zdumienie. Tak, pod względem efektów gore, sposobów uśmiercania i tłumu upiornie i absurdalnie zdeformowanych dziwolągów. Czegóż tu nie ma?  Dekapitacje na najróżniejsze sposoby, szatkowanie twarzy w kilku wersjach, odcinanie kończyn zakończone efektownymi ujęciami tryskającej na kamerę krwi, wyrywanie serca i innych wnętrzności, niewiarygodną scenę „odwijania” zwojów mózgowych oraz, rzecz jasna, istny gabinet osobliwości – m.in. dziewczynę z ostrzami wystającymi z piersi czy dziewczynę, strzelająca z blizn ognistymi kulami i wyposażona w odrzutowe stopy. Jest jeszcze organiczna, „mięsna” odmiana maszyny kroczącej podobnej do tej z „Obcy-decydujące starcie” lub trzeciej części „Matrixa”, tyle że wyposażoną w rozpylające kwas piersi i gigantyczne ostrza. Wyliczenie jest niepełne, bo i tak słowa nie oddają groteskowo szalonych pomysłów twórców. Tego rodzaju atrakcje tylko u panów Iguchiego, Nishimury i Sakaguchiego! Kto tego właśnie oczekuje po „Mutant Girls Squad” – nie będzie zawiedzony.

Ten film nie kąsa

Właściwie również tego oczekiwałem. Ale nie tylko. W anarchistycznym gwałceniu wszelkiego poczucia dobrego smaku, w absurdalnych, kiczowatych pomysłach i postaciach, w tym całym szaleństwie spuszczonym ze smyczy estetycznej przyzwoitości tkwiła metoda. Tą metodą było drwina z japońskiej popkultury. Japońskie kino komercyjne, filmowe konwencje, subkultury młodzieżowe, tradycja, polityka, turystyczne wizytówki Kraju Kwitnącej Wiśni – dosłownie nic nie mogło się uchować przed jadem prześmiewczej krytyki filmów takich jak „The Machine Girl”, „Vampire Girl vs Frankenstein Girl”, czy „RoboGeisha”. Te filmy drwiły sobie z popkultury i jej odbiorców – ukazywały jej głupotę i pustkę. Dzięki temu splattery „nowej fali gore” były czymś więcej niż tylko radosną rozpierduchą z fruwającymi w powietrzu flakami. Niestety, nie wszystkie krwawe horrory odznaczały się tymi cechami.

Fabuła „Mutant Girls Squad” przypomina nieco film Nishimury, „Tokyo Gore Police” (skrzyżowany z „X-Menami”). Nie jestem fanem filmu Japończyka, ponieważ większy nacisk kładł on na groteskowe gore i dziwaczne, makabrycznie odmienione postaci niż sens i ów „kpiący ton”. Co prawda właściwa akcja „Tokyo Gore Police” przeplatana była krwawymi reklamami naśmiewającymi się z reklam telewizyjnych, ale śmiech grzązł w rozpasanych efektach gore. Podobnie jest z omawianym filmem. Niby pojawiają się aluzje do japońskiej popkultury – m.in. filmów tokusatsu, filmów szklonych, kultury kawai itp.. Jest nawet całkiem zabawne nawiązanie do słynnej sceny nabicia na pal z „Cannibal Holocaust”, ale wszystko te aluzje są niemrawe i mało wyraziste. Ten film po prostu nie kąsa szyderczą, bezlitosną ironią. Zbyt wiele ekranowego czasu poświęcono na oszałamianie widza tryskającą krwią i rozrywanymi ciałami, by owe nieśmiałe próby wyśmiania należycie wybrzmiały. Niewątpliwie obmyślanie coraz bardziej groteskowych kreatur i coraz bardziej zwariowanych efektów gore bawiło całą trójkę reżyserów i ekipę. I to tak bardzo, że tym razem, w tym szaleństwie zgubił się sens. Choćby najbardziej wątły.

 „Mutant Girls Squad” jest obrazem tak bardzo kuriozalnym, że aż intrygującym. W moim odczuciu nie na tyle jednak intrygującym, bym mógł go ocenić wysoko. Jednak eksplodująca energia tego filmu, niezwykle sprawna realizacja i inscenizacyjny rozmach sprawiają imponujące wrażenie. Czuję – i czułem to w przypadku „The Machine Girl” (wątpiących w mój instynkt odsyłam do recenzji z tego filmu na – www.horror.com.pl ), że mimo mojej  sceptycznej oceny, „Mutant Girls Squad” stanie się filmem kultowym.

MOJA OCENA: 6,3/10


REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Jeden z najlepiej zrealizowanych japońskich przedstawicieli „nowego gore”. Rozmach, inwencja i szalona wyobraźnia twórców.
Apokalipsa zwariowanego gore, do której dodano historyjkę, będącą skrzyżowaniem „Tokyo Gore Police” oraz „X-menów”
Drugie dno? No, nie róbmy sobie jaj!

    

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz