O co chodzi?
Kang-do
jest samotnym, młodym mężczyzną, który zajmuje się ściąganiem
długów. Jest w tym naprawdę dobry, ponieważ nie zna litości dla
dłużników. Nie robi na nim żadnego wrażenia, że większość
dłużników, to żyjący na skraju nędzy rzemieślnicy, ledwo
wiążący koniec z końcem. Ponieważ ci, którzy zaciągnęli dług
nie są w stanie wywiązać się ze swoich zobowiązań, Kang-do
okalecza ich, aby mogli spłacić dług z polisy ubezpieczeniowej.
Obciąć dłonie czy połamać nogi to dla Kang-do żaden problem.
Bezduszny egzekutor długów budzi wśród dłużników nie tylko
autentyczne przerażenie, lecz także szczerą nienawiść. Pewnego
dnia Kang-do spotyka na swej drodze dziwnie się zachowującą
nieznajomą kobietę. Chociaż mężczyzna stara się ją przepędzić
wyzywając od najgorszych, ona wciąż za nim chodzi. Jest wytrwała,
znosi obelgi i upokorzenia. Ma na imię Mi-son i twierdzi, że jest
zaginioną matką Kang-do.
Przyznam
szczerze, że gdy dotarła do mnie wiadomość, iż najnowszy film
Kima Kim-duka, „Pieta” został uhonorowany Złotym Lwem festiwalu
filmowego w Wenecji, nie kryłem swego zaskoczenia. Koreański
reżyser, znany z takich znakomitych, a dla wielu kultowych obrazów,
jak „Wyspa”, „Pusty dom”, „Łuk”, czy „Wiosna, lato,
jesień, zima... i wiosna” ostatnie lata twórczej działalności
nie mógł zaliczyć do udanych. „Czas”, „Oddech” i „Sen”
to filmy, które zraziły do reżysera nawet najwierniejszych fanów,
a z całą pewnością zraziły mnie. Pretensjonalne, wydumane,
bełkotliwe, irytujące – jakby Kim znalazł się naraz w ciemnym
pokoju i po omacku szukał włącznika światła. To był trudny
okres dla reżysera także, ze względów osobistych. Na planie „Snu”
artysta przeżył groźny wypadek samochodowy, który wywołał
kryzys twórczy (dla mnie zaczął się on już wcześniej). Próba
wyrwania się z artystycznej niemocy w postaci zrealizowanego w 2011
r., filmu „Amen” odbiła się bez większego echa. Kim wpadł
jednak na prosty, ale skuteczny pomysł. Skoro czuje się
artystycznie wypalony, dlaczego nie nakręcić o tym filmu? I tak
powstał bardzo dobrze przyjęty, autobiograficzny dokument,
„Arirang”, o tym jak trudno jest przezwyciężyć twórczy
kryzys. „Pieta” to kontynuacja drogi zapoczątkowanej przez
dokumentalny obraz Kima.
Zacznę
od tego, co się w „Piecie” udało. Przede wszystkim niezwykle
trafnym posunięciem jest postawienie na brutalny realizm (a
momentami naturalizm), który charakteryzował wczesne filmy
reżysera: ”Wyspę”, „Strażnika wybrzeża”, „Bad Guy`a”
a zwłaszcza, ze względu na ponurą, przytłaczającą wizję
świata, „Adresat nieznany”. Realizm sprawia, że opowieść o
okrutnym egzekutorze długów, zostaje osadzona w konkretnym tu i
teraz. Filmowe „tu” i „teraz” to dzielnica Seulu,
Cheonggyecheon, na chwilę przed wdrożeniem wartego
dziewięćset milionów dolarów planu rewitalizacji. Oglądając
film Kima trudno uwierzyć, że w stolicy jednego z najbogatszych
krajów świata można natrafić na … dzielnicę slumsów. A
jednak. Wąskie zaśmiecone i zagracone uliczki, stłoczone jeden
przy drugim parterowe domki, a czasem zwyczajne baraki, a w nich
wciśnięci rzemieślnicy, prowadzący swe manufaktury, które są
dla nich jedynym źródłem utrzymania. Nie sposób jednak utrzymać
się z własnej, ciężkiej pracy, gdy na świecie kryzys, ceny
surowców rosną a zamówień jak na lekarstwo. Realizm scenerii, w
której toczy się fabuła „Piety” to jego najmocniejsza strona,
a przy okazji potwierdzenie, iż Koreańczyk wyciągnął nauczkę z
poprzednich nieudanych filmów, które rozgrywały się w świecie na
pozór realnym, ale w istocie abstrakcyjnym. Bohaterowie tych obrazów
żyli w społecznej próżni. Bardziej byli symbolami niż postaciami
z krwi kości, których losami bylibyśmy się w stanie autentycznie
przejąć. Na szczęście tego błędu Kim nie powtarza w „Piecie”.
Jeśli
ludziom przyszło żyć w spsiałej, sczerniałej od brudu
rzeczywistości, nic dziwnego, że w parze z nędzą materialną
idzie nędza moralna. Jej dzieckiem jest Kang-do. Bezlitosny i
okrutny egzekutor długów, dla którego stosowanie przemocy jest tak
naturalne jak oddychanie. Drugi element filmu Koreańczyka, który
zasługuje na uznanie to właśnie dwoje głównych protagonistów.
Być może Kang-do nie jest postacią, która zaskoczyłaby fanów
reżysera, bowiem brutalni, niemal zwierzęcy w swym zachowaniu
mężczyźni wielokrotnie pojawiali się w filmach Kima. Główny
bohater „Piety” przywołuje na myśl zwłaszcza Han-ki`ego z „Bad
Guy`a”, milczącego brutala, który w okrutny sposób traktuję,
Sun-hwa, bohaterkę filmu, zmuszając ją do prostytucji. Kang-do w
nie lepszy sposób postępuję z Mi-son, kobietą, która twierdzi,
że jest matką mężczyzny. Ale podobnie jak w „Bad Guy`u” w
bohaterze, który zdaje się być pozbawiony wszelkich uczuć, pod
wpływem poświęcenia kobiecej bohaterki, coś pęka. Kang-do uznaje
Min-son za swoją matkę i rzuca profesję egzekutora długów.
Znamienne
dla twórczości Kima, że związek pomiędzy mężczyzną i kobietą
ma specyficzny charakter, w którym przeplata się okrucieństwo,
czułość, miłość i nienawiść. Kang-do nie szczędzi Mi-son
obelg, zmusza do zjedzenia kawałka jego ciała wyciętego z tułowia,
w końcu próbuje ją zgwałcić. Kobieta w „podzięce” za pełne
okrucieństwa potraktowanie ją przez mężczyznę wprowadza się do
niego, przyrządza mu posiłki, opiekuje się mieszkaniem a nawet
służy własną dłonią podczas masturbacji Kang-do. W filmach Kima
ten dziwny, o wyraźnym podłożu sadomasochistycznym związek
bohaterów, czasem mnie irytował, bo zdecydowana większość ludzi,
niezależnie od kręgu kulturowego, zachowuje się w zdecydowanie w
mniej skrajny sposób. Oczywiście za tego rodzaju przedstawieniem
relacji męsko-damskich skrywa się głębszy sens. Miłość i
nienawiść jest jak para tancerzy splecionych w ognistym tangu –
mówi nam reżyser „Bad Guy`a”. Ale w „Piecie”, oparty na
wzajemnym poniżaniu i poświęcaniu układ, posiada dodatkowo
uzasadnienie fabularne.
Emocje w cenie
Trzeci
aspekt filmu Kima, który uznaję za jego istotny pozytyw, to
historia, którą nam przedstawia. Żadnych wydumanych,
pretensjonalnych fabularnych pomysłów. „Pieta” opowiada prostą
historią o złym facecie, który za sprawą kobiecej ofiarności,
przechodzi wewnętrzną przemianę, wydobywając się z moralnej
nędzy. Za tę prostą historią ukrywa się jednak druga; historia
zemsty. Azjatyckie kino zemsty uwielbiam, ale wspominam o tym
motywie nie tylko dlatego. Fundamentami revenge movie są
bowiem krzywda i odpłata za jej wyrządzenie. Oba te elementy wiążą
się ze szczególnie intensywnymi emocjami, bez tych zaś żaden film
czy w ogóle sztuka nie jest w stanie zainteresować odbiorcę. Być
może właśnie autentyczne emocje, które towarzyszą widzom podczas
seansu „Piety” są największym atutem filmu. „Czas” i
„Oddech” cierpiały na deficyt prawdziwie intensywnych emocji,
dlatego poległy u większości odbiorców.
Emocjonalny
charakter filmu nie byłby możliwy do wyrażenia, gdyby nie gra
aktorska. Miarą kreacji aktorskich jest stopień ich wiarygodności.
Jeśli na czas trwania seansu filmowego fikcyjna postać staje się
nam bliska do tego stopnia, że przeżywamy razem z nią wszystkie
jej wzloty i upadki, znaczy to, że aktor odniósł sukces. W
„Piecie”, zarówno Lee Jeong-jin (rola Kang-do) oraz Jo Min-soo
(rola Mi-son) osiągają stuprocentową wiarygodność, którą
wzmacniają końcowa sceny, ujawniające sekret bohaterki. Nic nie
ujmując kreacji Lee, objawieniem filmu jest Jo. Aktorka, która do
tej pory znana była głównie z małego ekranu, wykorzystała swoją
szansę w sposób rewelacyjny. Na ekranie jest bowiem na przemian
szaloną, zwyczajną, zrozpaczoną, radosną, mściwą i czułą i w
żadnym ze swych wcieleń ani na sekundę nie przestaje być
przekonująca. Może i miała efektowniejszą rolę do zagrania, ale
gdyby nie niewątpliwy talent aktorski, nawet z tak dobrze napisanej
roli niewiele by wyszło. Zasłużenie nagrodzono Jo za wybitną
kreację w „Piecie” Wielkim Dzwonem, prestiżową nagrodą
przemysłu koreańskiego oraz Asia Pacific Screen Award.
Światełko, ale
jeszcze nie światło
Obraz
Kim Ki-duka wśród fanów reżysera został przyjęty różnie.
Pojawiły się głosy, że film nadmiernie epatuje przemocą,
cierpieniem, brzydotą, że przygnębiająca atmosfera jest trudna do
wytrzymania i że... „co za dużo to niezdrowo”. Nie podzielam
tej opinii. Może i mam specyficzny gust, ale wspomniana atmosfera
jest dla mnie wielką zaletą filmu, ponieważ, zaglądając w
otchłań nie można nie poczuć jej lodowatego powiewu. Film, który
opowiada o okaleczonych (dosłownie i w przenośni) bohaterach nie
może być obrazem sielankowym czy zwyczajnie łagodniejszym w
ukazywaniu ludzkiej nędzy. Gdyby Kim przedstawił obraz mniej
brutalny i bardziej akceptowalny w treści, zgrzytałby on wówczas z
estetyką realizmu, w której jest zrealizowany. Poza tym emocje
wybrzmiewają tak intensywnie i ostro tylko na tle ponurej
rzeczywistości, która zmusza ludzi do skrajnych, dramatycznych
wyborów.
Niemniej
jeśli porównamy „Piete” z najlepszymi dokonaniami Koreańczyka,
to zauważymy różnicę i to niekoniecznie na korzyść. Wciąż
bowiem drży Kimowi ręką, wciąż jeszcze popada chwilami w
pretensjonalność, a symbolika nie do końca współgra z treścią.
Najsłabiej wypada jednak warstwa znaczeniowa filmu. Zachodni
recenzenci dopatrują się w „Piecie” bezkompromisowej krytyki
kapitalizmu, ja natomiast znajdują w filmie ulubiony temat
twórczości Kima Ki-duka – miłość jako cierpienie, Tym razem
chodzi o cierpiącą matkę, ale także o cierpiącego Kang-do,
którego postawa bezwzględnego, pozbawionego emocji egzekutora
wydaje się być wyrazem rozpaczy za utraconą matczyną miłością.
Pozostawiony samemu sobie bohater nie nauczył się, że ludzi można
kochać a nie tylko ich okaleczać. Cierpią także ofiary Kang-do:
fizycznie z powodu bólu, nędzy, beznadziei, ale także psychicznie
bezradni wobec krzywdy, którą im i ich rodzinom się wyrządza.
Niestety ani w tych spostrzeżeniach nic nowego, ani odkrywczego.
Jeszcze nie udaje się Kimowi wspiąć się w swej historii na poziom
wyższy: głębokiej, wieloznacznej metafory, jak czynił to w
„Pustym domu”, „Samarytance” czy „Wiosna, lato, jesień,
zima... i wiosna”.
Ale
ja nie narzekam. Pojawiło się światełko w tunelu. Jest moc w tym
przejmującym filmie, jest prawda, są emocje. Reżyser, którego
spisałem na straty znów odzyskał moje zaufanie. Na jak długo?
Weryfikacji dostarczą następne filmy Kima Ki-duka.
MOJA OCENA: 7
+ /10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Gdy bezskutecznie próbujesz wyrwać się z
twórczego kryzysu, nie kombinuj, tylko wyjrzyj przez okno. Tam, w
realnym świecie czeka rozwiązanie twoich problemów. Kimkidukowy
realizm znów się sprawdza.
|
Z kamerą wśród koreańskich slumsów i
okaleczonych ludzi. W świecie bez miłości jedyną
sprawiedliwością jest zemsta a jedynym ukojeniem – śmierć. O
matczynej miłości całkiem nietypowo.
|
Miłość jest cierpieniem. Im bardziej
cierpisz, tym bardziej kochasz. Ale czy to już nie było?
|
Zgadzam się całkowicie z tym zdaniem:
OdpowiedzUsuń"Wciąż bowiem drży Kimowi ręka, wciąż jeszcze popada chwilami w pretensjonalność, a symbolika nie do końca współgra z treścią". Odniosłam podobne wrażenie. Tendencja wyznaczona przez ten film na przyszłość dobra, zamysł dobry, ale z realizacją różnie. Dlatego chętnie poczekam, co będzie dalej, bo uwielbiam "Pusty dom", "Czas", lubię "Łuk", "Sen", "Wiosnę..." i kilka innych starszych filmów.