poniedziałek, 25 października 2010

BESTSELLER (Be-seu-teu-sel-leo, Korea Płd, 2010)


O co chodzi?

Baek Hee-soo jest autorką poczytnych powieści kryminalnych. Życie prywatne pisarki również układa się znakomicie – ma kochającego męża i śliczną córeczkę. Wszystko ulega zmianie, gdy niespodziewanie zostaje oskarżona o plagiat. Załamuje się, ponieważ zarzeka się, że nie czytała oryginału, który podobno splagiatowała w swym ostatnim bestsellerze. Żeby odzyskać psychiczną równowagę i powrócić po dwóch latach przerwy do pisania, udaje się na wieś wraz z Yeon-hee, swą córką. Zamieszkuje w pięknym wielkim domu, należącym niegdyś do amerykańskiego misjonarza. Wkrótce okazuje się, że dom skrywa mroczną tajemnicę. Dziewczynka spotyka się z tajemniczą „przyjaciółką”, która podobna została zamordowana w domu. Hee-soo początkowo nie chce słyszeć opowieści Yeon-hee o nieznajomej, ale w końcu coraz bardziej angażuje się w historię morderstwa. Staje się ona fabułą jej najnowszej powieści „Otchłań”, która szybko zyskuje status bestsellera. Lecz wtedy wychodzi na jaw, że Hee-soo po raz drugi dopuściła się plagiatu. Bohaterka tym razem się nie poddaje. Postanawia wrócić do domu amerykańskiego misjonarza i znaleźć dowód swej niewinności.

Duch…

Debiut Lee Jeong-ho, „Bestseller” sprawia wrażenie jakby miał być pierwszym i ostatnim filmem koreańskiego reżysera. Bo chyba dlatego jego twórcy upychają w fabule tyle wątków, że wystarczyło by ich na co najmniej trzy pełnometrażowe filmy. Jest bowiem nawiedzony dom, duch (który okazuje się projekcją zaburzonego umysłu), szaleństwo, zbrodnia z przeszłości, poczucie winy, ludzka pamięć, zmowa zmilczenia, zbiorowy portret prowincjonalnego miasteczka i jego mieszkańców, zdradzona miłość i spirala zła, w którą wciągnięci wbrew sobie zostają zwyczajni ludzie.  Na pozór widzowie kina azjatyckiego nie powinni czuć się zaskoczeni, bowiem hybrydy różnych gatunków, stylów i tematów to specyfika wielu produkcji z Orientu. Ale jeśli można wysunąć jakiś zarzut wobec „Bestselleru” to byłby nim właśnie nadmiar atrakcji zaserwowanych nam przez debiutanta. Na całe szczęście udaje się uniknąć fabularnego chaosu, ponieważ z historii przedstawionej w filmie da się wyodrębnić trzy części. Pierwsza z nich pod względem fabuły najbliższa jest konwencji opowieści o nawiedzonym domu. Bohaterka zamieszkuje w eleganckiej, przestronnej wilii, by szybko się przekonać, że w jej ścianach (a raczej podłodze) czai się coś niepokojącego. Kobieta zaczyna miewać przerażające wizje a jej kilkuletnia córka spotykać się z tajemniczą przyjaciółką (jak można się domyślić duchem). Ta część filmu jest najmniej interesująca, ponieważ podobne historie widzieliśmy już setki razy. Najsłynniejszym przykładem w tym względzie jest horror Stanley Kubricka, „Lśnienie”, który – jak pamiętamy – opowiadał o pewnym pisarzu, szukającym inspiracji w opuszczonym na czas zimy hotelu. Jak się okazywało hotel był nawiedzony a pisarz zamiast weny znajdował szaleństwo i zbrodnie. Hee-soo także zachowuje się coraz dziwniej, chociaż w jej przypadku postępujące szaleństwo odblokowuje ją pisarsko i pozwala stworzyć kolejny bestseller. Eom Jeong-hwa, która odtwarza postać Hee-soo w tej części filmu wyjątkowo mnie drażniła, ponieważ cenią ją sobie bardzo nie tylko za urodę, ale także za talent. Eom grała histerycznie, zachowywała się nielogicznie i nie przysparzała ani sympatii ani zainteresowania swojej bohaterce. Na szczęście aktorka w dalszej części filmu porzuca irytującą manierę i przypomina widzom, że potrafi grać naturalnie i przekonująco. 

….szaleństwo…

Wraz z pierwszym fabularnym twistem, który następuje po ponownym oskarżeniu Hee-soo o plagiat historia zaczyna nabierać rumieńców. Zmienia się bowiem charakter przedstawionych postaci i zdarzeń. Na jaw wychodzi kilka rewelacji, których rzecz jasna, nie będę zdradzał. W każdym razie fabuła porzuca wątek nawiedzonego domu i ducha i wkracza w obszar kina psychologicznego (a może nawet psychopatologicznego). Pojawia się jeden z ulubionych motywów koreańskiego kina – poczucia winy i ludzkiej pamięci. W tym miejscu obraz Lee zbliża się na przykład do „Opowieści o dwóch siostrach” (o ile odrzucimy całą jego horrorową otoczkę). W obu filmach bohaterowie tracą bliską osobę, obwiniając się za jej śmierć. Poczucie winy jest tak ogromne, że niemal całkowicie rozbija ich psychikę i zaburza racjonalny osąd rzeczywistości. W otoczeniu bohaterów pojawiają się postacie, które okazują się być projekcjami ich ukrytych lęków i poczucia winy, a ni realnymi osobami. Twórcy „Bestsellera” nie mają czasu, by drążyć ten wątek, toteż intryga wpada już na nowe tory. Tym razem thrillera psychologicznego z wątkiem kryminalnym.

…i zbrodnia

Trzecia część filmu, gdy Hee-soo powraca do miasteczka i domu należącego niegdyś do amerykańskiego misjonarza, jest najbardziej interesująca i najlepsza. Nie tylko rozpoczęte wcześniej wątki znajdują satysfakcjonujące zwieńczenie, ale nadto ostatnie kilkadziesiąt minut filmu Lee dostarcza najwięcej emocji. Bohaterowie uciekają i ścigają, życie Hee-soo zostaje zagrożone, trup ściele się gęsto, a wszystkie przemyślane plany zawodzą. Najciekawszy wydał mi się  jednak nie typowy dla thrillera wątek walki o przetrwanie, ale pojawiający się nieco na uboczu temat banalności zła. Okazuje się czarnymi charakterami nie są w filmie Lee psychopaci i sadyści, ale najzwyczajniejsi w świecie osobnicy, zajmujący się na co dzień nauką w szkole albo biznesem. „Bestseller” w sugestywny sposób ukazuje jak łatwo jest przekroczyć granicę miedzy dobrem a złem. Zło zostaje wyrządzone bez premedytacji, przypadkowo. Ale gdy się już dokonuje, wciąga kolejne osoby niczym oceaniczny wir. Paulo Coelho w „Demonie i Panie Prym” pisał: „Odkryłem, że jeśli nadarza się sposobność, by ulec pokusie, to niestety jej ulegamy. Każda istota ludzka na ziemi potrafi czynić zło, zależy to tylko od okoliczności.” Ta pesymistyczna teza znajduje w debiucie Lee przekonujące potwierdzenie. Znacznie podnosi także wartość „Bestselleru”, który choć jest filmem przede wszystkim dostarczającym rozrywki, potrafi przemycić kilka niegłupich, smutnych refleksji na temat podatnej  na zło ludzkiej natury.

Dlatego wystawiam  OCENĘ 7/10

Więcej o BESTSELLER


>
             

poniedziałek, 11 października 2010

JAK STRASZYĆ, ŻEBY PRZESTRASZYĆ
czyli 10 zasad skutecznego straszenia widzów

Straszenie widzów to nie jest prosta sprawa. Zwłaszcza gdy mamy do czynienia z filmowym wyjadaczem, który połamał zęby na niejednym horrorze. Oczywiście, ręka chwytająca znienacka bohatera za ramię daje 100% pewności, że każdy się wzdrygnie, choćby nie wiadomo jako wiele horrorów obejrzał. Ale takie metody są prymitywne i nie przystoją twórcom grozy z najwyższej półki. Jeśli mamy ambicje nimi się stać, a jednocześnie tak straszyć, żeby skutecznie przestraszyć, konieczne jest przestrzeganie kilku podstawowych zasad. Oto dziesięć z nich, których dotrzymanie gwarantuje, że nawet największy twardziel poczuje dreszcz przerażenia na plecach.

10 Zasad skutecznego straszenia widzów 

1.Odpowiednie atmosfera
Scena grozy nie może budzić uśmiechu na ustach ani być nam obojętna. Widz musi choćby na krótki czas stać się uczestnikiem rozgrywającej się grozy. W tym pomaga atmosfera. To magiczne słowo jest w istocie wypadkową elementów fabularnych ( bohaterowie, intryga itp), jak też technicznych (środki filmowe wyrazu, muzyka, sceneria itp.)

2.Odpowiednie przygotowanie
Scena grozy powinna być kulminacją pomniejszych niepokojących zdarzeń i budzących niepokój postaci. Tym sposobem buduje się atmosferę czyhającego niebezpieczeństwa i narastającego zagrożenia. Szarpie się nerwy widza. Doprowadza się go do stanu głębokiego niepokoju. A wszystko po to, by urobić wrażliwość widza tak, by w odpowiednim momencie odpowiednio zareagował. 

3.Odpowiednie miejsce
Scena filmowej grozy powinien znajdować się w odpowiednim miejscu fabuły filmu. To znaczy, że najmocniejsza (nawet jeśli tylko w założeniu) scena nie może się pojawić na początku fabuły czy w jej środku. Obowiązuje zasada gradacji: od cienia poruszającego się zza plecami bohatera, po upiora rozszarpującego nieszczęśnika.

4. Odpowiednia ilość
Sceny grozy nie mogą być traktowane jak seria z karabinu maszynowego, pojawiając się co pięć minut. Obowiązuje zasada suspensu i retardacji, czyli zawieszenia i odwlekania. Bowiem im dłużej na coś czekamy, tym bardziej tego pragniemy.

5. Odpowiednia długość
Scena grozy nie może być za krótka ani za długa. Krótka scena nie pozwala odpowiednio zadziałać na emocje widza. Widz potrzebuje czasu, niekiedy nawet kilku sekund, by „wczuć” się w sytuację, w której znaleźli się bohaterowie. Z kolei scena trwająca za długo osłabia intensywność grozy. Ile powinna zatem trwać scena? Nie ma prostej odpowiedzi. Scena z wychodzącym z telewizora duchem nie powinna jednak trwać dziesięciu minut, a scena penetrowania opuszczonego szpitala – dwóch.   

6.Odpowiednia puenta
Scena grozy bez puenty czy też po prostu wyrazistego, akcentu ją kończącego, jest jak zdanie bez kropki. Puenta jest bowiem kropką, która kończy scenę. Zazwyczaj jest nią krótkie ujęcie albo ujęcie spanoramowane, gdy kamera powoli wydobywa z kadru jakiś znaczący element (np. wtyczkę wyciągniętą z telewizora, który pomimo tego działa). Puenta powinna zawierać niespodziankę albo mocny obraz – przerażającą twarz mordercy bez maski, okaleczone zwłoki, nóż wbity w brzuch

7. Dawka dziwaczności
Scena grozy doprawiana dawką dziwaczności potęguję niepokój a nawet przerażenie, wprowadza element irracjonalności.  „Coś dziwacznego”, to najczęściej coś, co nie powinno mieć miejsca w rzeczywistości. Duch wychodzący z telewizora, żywy trup snujący się leśnym duktem czy nawet szaleniec dobijający się do drzwi.  

8. Realizm
Roman Polański powiedział w jednym z wywiadów: „Im bardziej zależy mi na tym, aby film był fantastyczny, tym większą wagę przywiązuje do jego realizmu.” Czego się boimy? Ducha wychodzącego ze ściany czy sąsiada, który jest ukrywa twarz seryjnego mordercy? Co jest bardziej przerażające: świat pełen smoków czy znajome klatka schodowa, na który czyha morderca? Realizm, także realizm psychologiczny (czyli mieszące się w granicach prawdopodobieństwa zachowania i motywacje bohaterów), jest być może najistotniejszą zasadą skutecznego straszenia. Jeśli filmowy świat jest realistyczny, to staje się nam bliski. Im jest nam bliższy, tym bardziej nas jest w stanie przerazić.

9. Zero efektów komputerowych
Z postulatem realizmu wiąże się ściśle zasada „zero tolerancji” dla efektów komputerowych. Horror to nie kino science-fiction czy fantasy, gdzie efekty CGI bywają częstokroć niezbędne. Jak stworzyć świat „Władcy pierścieni” nie korzystając z filmowej magii? Nie można. Można, a nawet trzeba jednak dążyć do maksymalnego realizmu w świecie filmowego horroru, gdyż to, co bliskie skuteczniej może nas poruszyć.

10. Unikać nagłego buuuu!
Wspomniana we wstępie ręka chwytająca za ramię bohatera wzmocniona stosownym bombastycznym dźwiękiem, czyli wielkie buuuu! jest co prawda najskuteczniejszą metodą przestraszenia, lecz też najbardziej prymitywną. Nawet trudno mówić w tym przypadku o wywoływaniu strachu, ponieważ w rzeczywistości tę metodą wywołuje się jedynie odruch bezwarunkowy. Wrażenie mocne, ale jednorazowe.  

Wzorcowa scena grozy

Przykład może i banalny, ale doskonały. Słynna scena z „The Ring- Krąg” Hideo Nakaty, gdy Sadako wypełza z telewizora.

>

Prześledźmy poszczególny zasady skutecznego straszenia przytoczone powyżej na przykładzie horroru Nakaty.  
Odpowiednia atmosfera:
Od początku trwania filmu panuje niepokojące atmosfera związana z serią dziwnych, przerażających zgonów wśród japońskiej młodzieży. Giną ci, którzy zobaczyli kasetę wideo z niesamowitym filmem. Jest tajemniczo, złowrogo, coś wisi w powietrzu.

Odpowiednie przygotowanie:
Składa się na nią intryga koncentrująca się wokół śledztwa, mającego rozwikłać tajemnicę nawiedzonej kasety wideo i zapobiec nieuchronnej śmierci głównych bohaterów, którzy mają określony czas na powstrzymanie klątwy. Jednocześnie dzieje się wiele dziwnych, niewytłumaczalnych zjawisk, pojawia się niezwykły, niepokojący film wideo, giną ludzie, pojawia się tajemnicza, milcząca dziewczynka Sadako.W końcu zagrożone staje się życie głównych bohaterów. Uciekający czas zwiększa z każdą minutą  tragiczny koniec. Wszystkie te elementy i zabiegi dramaturgiczne służą jednemu celowi – przygotowaniu momentu kulminacyjnego, czyli sceny z telewizorem.

Odpowiednie miejsce:
Scena kulminacyjna, jak przystało na finał filmu, pojawia się pod koniec. Co więcej  twórcy wykorzystują dramaturgiczny zabieg z pozorną kulminacją, gdy wydaje się, że „nic strasznego się już nie zdarzy”. Sadako zostaje odnaleziona na dnie studni, przytulona i właściwie pochowana, a jednak ani przez chwilę nie przestaje być groźna. I właśnie wtedy pojawia się właściwy moment kulminacyjny – scena z telewizorem.

Odpowiednia ilość:
W „The Ring- Krąg”jest raptem kilka „strasznych scen”, ale ta najbardziej straszna jest tylko jedna. Okazuje się jednak, że to wystarczy, ponieważ nie ilość, a jakość się liczy. Dobrze zainscenizowana i sfilmowana scena grozy pozostaje w pamięci widza na dłużej i zasiewa odpowiednie ziarno niepewności i niepokoju.

Odpowiednia długość:
Scena z telewizorem trwa 3 min i 25 sek i doprawdy trudno byłoby z niej coś wyciąc lub dodać. W tej jednak materii nie ma żądnej złotej reguły – wszystko zalezy id intuicji reżysera i montażysty. A ci w przypadku rzeczonej sceny z „The Ring- Krąg” wykazali się intuicją bezbłędną.

Odpowiednia puenta
W tym przypadku puenta jest mocna i wyrazista. Jeden z bohaterów umiera z przerażenia. Warto zauważyć, że puenta nie ma charakteru niespodzianki – jest logicznym zwieńczeniem sceny, ale za to spełnia wymóg wyrazistości. Na dodatek ostatni kadr stylizowany jest na negatyw taśmy fotograficznej (albo filmowej) co prowokuje szereg metaforycznych znaczeń. (np. że ofiara Sadako staje się częścią jej „filmu”)

 Dawka dziwaczności
 Tak naprawdę clue tej sceny jest właśnie owa dawka dziwaczności, czyli Sadako przedostająca się z niepokojącego filmu do rzeczywistości. Dziwny jest już fakt, że włącza się nagle telewizor, ale twórcy filmu podsycają irracjonalność sytuacji każąc filmowej zjawie wypełznąć z telewizora.  

Realizm:
Świat przedstawiony horroru Nakaty jest jak najbardziej realistyczny. Dlatego na jego tle na wyraziście odznaczają się wszystkie elementy fantastyczne.

Zero efektów komputerowych:
Rzeczywiście, w „The Ring- Krąg” praktycznie nie ma efektów specjalnych. Jedyny pojawia się wtedy, gdy Sadako wypełza z telewizora.

Unikać nagłego buuuu!
I nie ma właściwie tzw. jump scene`s – czyli ujęć eksponujących gwałtowną ewokację grozy. Jest niespieszno, nastrojowo i z ogromnym wyczuciem. 

I tak oto mamy jeden z najbardziej udanych filmów horrorów i scenę, która przeszła do historii gatunku. 

niedziela, 3 października 2010

LITLE RED FLOWERS (Chiny/Włochy, 2006)


Wyhodujemy super bohaterów
I dzieci mówiące wierszem
Wszystkie zwierzęta są równe
Ale są zwierzęta równiejsze
Narodziła się nowa kultura
Nowoczesna żywa struktura
Automaty w sztywnych kaburach
/frag. tekstu piosenki zespołu 1984, Ferma hodowlana/

O co chodzi?

Fang Qiangqiang jest czterolatkiem i synem niezwykle zapracowanych rodziców. Gdy babcia chłopca, okazuje się zbyt chora, by opiekować się wnuczkiem, rodzice postanawiają oddać go do przedszkola. Chłopczyk zalewa się łzami, ale ojciec jest nieugięty i oddaje chłopca w ręce pani Li, jednej z dwóch nauczycielek. Qiang poznaje rygorystyczne zasady panujące w przedszkolu, w którym jest tylko jednym z wielu podopiecznych. Nie potrafi się jednak podporządkować dyscyplinie i podczas, gdy inne dzieci powiększają liczbę czerwonych kwiatków – nagród za dobre zachowanie, Qiang nie ma ani jednego.  Chłopczyk zaprzyjaźnia się z dwiema dziewczynkami: siostrami Yang i zaczyna im opowiadać, że surowa pani Li jest w rzeczywistości potworem, który zjada małe dzieci. Wkrótce całe przedszkole ogarnia szeptana sobie do ucha wiadomość o prawdziwej naturze nauczycielki. Dzieciaki postanawiają związać śpiącą panią Li, by nie mogła ich zjeść. Któregoś wieczora przedszkolaki ruszają po cichu do pokoju nauczycielki. Ale „bunt” upada – pani Li nie jest przecież potworem a dzieci są tylko dziećmi.  Od tego zdarzenia Qiang staje się jeszcze bardziej niegrzeczny i zbuntowany. Ale Przedszkole nie znosi niepokornych jednostek i bezlitośnie się z nim rozprawia.

Chińskie przedszkole

Reżyser filmu, Zhang Yuan opowiada historię na pozór wolną od politycznych odniesień i krytycznego stosunku do chińskiej rzeczywistości. Co prawda przedszkole ukazane w filmie ma niewiele wspólnego z tą samą instytucją znaną na Zachodzie, ale w gruncie rzeczy opowiada historię, która mogłaby się przydarzyć każdemu dziecku wbrew jego woli pozostawionego wśród groźnie wyglądających pań nauczycielek i obcych dzieci. Ale przedszkole jest chińskie, bardziej przypomina szkołę kadetów niż miejsce, w którym dzieci miło i radośnie spędzają czas pod opieką wyspecjalizowanych opiekunów. Przede wszystkim zaganiani rodzice pozostawiają dzieciaki w przedszkolu nie na kilka godzin dziennie, ale na długie tygodnie, a nawet miesiące. Odcięcie od rodzicielskiej pępowiny to dobra metoda, by wychować przyszłe pokolenie nie na rozpieszczonych maminsynków, lecz na w pełni wartościowych obywateli świadomych wagi i roli kolektywu w życiu jednostki. I właśnie hodowaniem obywatelskiego kolektywu zajmuje się kadra pedagogiczna.

Film Yuana wydaje się na pierwszy rzut oka lekką i przyjemną opowiastką o pewnym zadziornym maluchu, któremu czupurny charakter przysparza nieustannie nowych kłopotów. Ale tak naprawdę ta „fajna” strona filmu skrywa przerażającą wizja państwowej instytucji, w którym wychowuje się dzieci, niszcząc ich indywidualny charakter. Wizja jest przerażająca, bo jak inaczej nazwać „przedszkole”, w którym wszystkie dzieciaki ubrane są tak samo, bawią się w to samo i pilnuje się by to samo robiły. Nawet poranne wypróżnianie na nocnikach odbywa się w radosnej gromadce wydalających z siebie maluchów. W tym przedszkolu nawet puszczenie gazów prowokuje nauczycielską reakcję. Jest to zresztą jedna z wielu śmieszno-strasznych scen: pani Li każe wypiąć maluchom pupy, by każdą z nich obwąchać w celu wytropienia „wichrzyciela”. Rutyna, dyscyplina i kolektywizm to trzy zasady, które można by umieścić nad bramą wejściową przedszkola. Nauczycielki zajmują się ścisłym przestrzeganiem tych zasad, kto ich nie przestrzega nie dostaje tytułowego czerwonego kwiatka z bibuły. Kto zdobędzie ich pięć, ten przez tydzień ma prawo być przewodniczącym klasy.  Niepokorny Qiang nie ma ani jednego, bo nie potrafi się sam ubrać, nie podnosi ręki, gdy chce coś powiedzieć, nie chce jeść obiadu (pewnie nikt z nas by nie chciał), nie jest aktywny ani nie integruje się z innym dziećmi. Bo Qiang jest tak naprawdę kijem włożonym w szprychy Systemu Prostowania Charakteru.

Yuan, posługując się czytelną alegorią, tak naprawdę opowiada o konflikcie między indywidualizmem jednostki a bezlitosną szarą masą, na którą już od najmłodszych lat chińskie państwo uosabiane przez kadrę nauczycielską stara się przerobić przyszłych obywateli Chińskiej Republiki Ludowej. Na szerszej płaszczyźnie „Little Red Flowers” jest nie tylko metaforą życia nieprzystosowanej jednostki w komunistycznym reżimie, ale opowieścią o wymowie uniwersalnej. Wszak konflikt osobistych interesów z interesami grupy jest nieunikniony, niezależnie od tego w jakim kraju żyjemy i czy mamy duszę buntownika czy człowieka kompromisu. Niewątpliwie jednak tego rodzaju konflikt w systemie totalitarnym ma najbardziej dramatyczny charakter. Taki też ma on w filmie Yuana.

Postawa Qianga zasiewa jednak w umysłach czterolatków ziarno buntu. Scena, gdy tłumy dzieciaków zbliżają się do śpiącej pani Li, by ją związać i tym samym uchronić się przed potworem, za jaką ją uważają, jest jedną z najzabawniejszych. „Bunt” jednak upada i na polu walki pozostaje tylko osamotniony, opuszczony nawet przez siostry Yang, Quiang. Wszyscy się od niego odwracają. „Uśmiechnęłaś się do mnie?” – pyta z nadzieje chłopczyk dziewczynkę, jeszcze nie tak dawno temu, przyjaciółkę. Ta zaś odpowiada -  „Wcale nie. Uśmiechnęłam się do psa”.  Ale w tej scenie nie ma psa, jest tylko samotny chłopiec  i wrogi świat.

„Little Red Flowers” jest klasyfikowany jako komedia, ale prócz kilku zabawnych scen, jest to film smutny. Smutnie kończy bowiem buntownik Qiang. Nikt nie podnosi na niego ręki, ani go nie dręczy. Po prostu przestaje być zauważany przez innych.

Cudowne dziecko (i to nie jedno)

Koniecznie muszę napisać o aktorach tego filmu. Poza dorosłymi, profesjonalnymi aktorami, są nim również cztero i pięciolatkowie i to oni kradną zawodowcom film. Dzieciaki są po prostu fenomenalne! Bowen Dong, chłopczyk odtwarzający postać Qianga, jest bezbłędny. Na zawołanie płacze jak bóbr, śmieje się jakby go łaskotano, potrafi zagrać prawie każdą emocję. Ale pozostałe dzieci wcale mu nie ustępują. Zachowują się tak, jakby kamera w ogóle im nie towarzyszyła a oni nie byli planie filmowym. Są wiarygodni, naturalni w stu procentach. Dla samej gry małych aktorów warto zobaczyć film Zhanga Yuana.   

MOJA OCENA: 8/10




SZÓSTA GENERACJA chińskich reżyserów
  

Zhang Yuan (na zdj.) należy do tzw. Szóstej Generacji chińskich filmowców. Należą do  niej oprócz Yuana,  Wang Xiaoshuai („Beijing Bicycle”), Jia Zhangke („Unknown Pleasures”) i Lou Ye („Suzhou River”). Twórcy Szóstej Generacji rozpoczynali swe filmowe kariery w latach dziewięćdziesiątych. Realizują filmy szybko i za tanie pieniądze, wykorzystują estetykę kina dokumentalnego, odwołując się do osiągnięć włoskiego neorealizmu i francuskiego kierunku cinéma vérité (tzw. kino bezpośrednie). Często stosują filmowanie z ręki, długie ujęcia, naturalną scenerię, angażują pół profesjonalistów lub mało znanych aktorów. Tematyka filmów reżyserów Szóstej Generacji skupia się na chińskiej codzienności czasów transformacji, ciemnych stronach miejskiej rzeczywistości, na bohaterach-outsiderach.