niedziela, 13 września 2015

NA KRÓTKO: LIPIEC - SIERPIEŃ 2015

zdj z Farewell My Concubine, reż. Chen Kaige


Wakacje, wakacje i... po wakacjach. Wracam do pisania blogu i na dobry początek chwalę się azjatyckimi filmami, które przez ostatnie dwa miesiące miałem okazję obejrzeć. Ilościowo nie jest to wynik imponujący (13 filmów), ale gdy upały na dworze żal siedzieć w domu przed ekranem monitora. Niemniej pod względem jakościowym wakacyjne seanse przyniosły mi, za jednym wyjątkiem, całkiem sporo satysfakcji. Konkrety? Przede wszystkim udało mi się odrobić jedną z haniebnych zaległości - „Żegnaj moja konkubino” Chena Kaige i co ciekawe, przypadek sprawił, że widziałem ten wybitny filmy dwa razy w odstępie jednego tygodnia. Za każdym razem wywarł na mnie tako samo wielkie wrażenie. Skoro jednak jestem już przy starszych tytułach, to zaliczyłem też niebywale fascynujące seanse najważniejszych filmów Yasuzo Masumury, znakomitego, choć w cieniu innych japońskich twórców tego okresu, reżysera , który wraz z piękną i zdolną Ayako Wakao (love at the first frame! ;) ) stworzył tak wspaniałe filmy, jak „Red Angel”, „Seisaku`s Wife” „Irezumi”, „Manji” czy „Wife of Hanaoka Seishu”. Niesamowite wrażenie wywarł na mnie także jeden z wczesnych filmów Kona Ichikawy, twórcy „Ogni polnych” - „Punishment Room”, choć z roku 1956, nadal zachowuje swą drapieżność i ponurą wymowę. Swoją drogą coraz bardziej zaczyna mi się podobać kino japońskie z lat sześćdziesiątych i pięćdziesiątych, więc z chęcią będę wracał do tego okresu. 

Wiele pozytywnych emocji dostarczyły mi dwa indonezyjskie filmy: „The Photograph” i „The Rainbow Troops” oraz pochodzący z 1985 r. tajlandzki „Buterfly and Flowers” - słusznie uważany za jeden z najlepszych filmów z tego egzotycznego kraju. O pozytywnym zaskoczeniu mogę też mówić w przypadku japońskiego „Deep Red Love” (2013), choć nie jest to film bez wad. Z kolei koreański „Days of Wrath” okazał się filmem dokładnie takim, jakim się spodziewałem, czyli solidnym thrillerem z rozbudowaną psychologią postaci. Sęk w tym, że tego rodzaju filmów, zwłaszcza thrillerów, powstaje w Korei na pęczki. Wiele miłych wrażeń dostarczyła mi także tajlandzka komedia romantyczna „The Teacher`s Diary” z moją ulubioną aktorką Lailą Cherman Boonyasak. Natomiast sporym rozczarowaniem okazał się dla mnie film Amerykanki irańskiego pochodzenia, Any Lily Amirpour, „A Girls Walks Home Alone At Night”, na którym wynudziłem się setnie. 
To tyle przydługiego wstępu. 



THE TEACHER`S DIARY
(reż. Nithiwat Tharathorn, Tajlandia, 2014) 


Komedia romantyczna. Nawet wśród kadry pedagogicznej może zakwitnąć uczucie. Ann jest nauczycielką, która zostaje oddelegowana do pracy gdzieś na głębokiej prowincji, pośród wielkich jezior do... pływającej szkoły. Gdy chłopak Ann, Nui również nauczyciel, ściąga go ją do pracy w dużej szkole na lądzie, jej etat przyjmuje Song. Pewnego razu znajduje dziennik prowadzony przez Ann, w którym dziewczyna zapisywała wszystkie swoje przeżycia i uczucia. Czytając wyznania młodej nauczycielki Song odkrywa zaskakującą bliskość z dziewczyną i zakochuje się w niej. Fabuła „The Teacher`s Diary” przypomina nieco koreański „Il Mare” czy japoński „Love Letter” jest jednak wystarczająco świeża i pomysłowa, że mimom pewnych podobieństw, podąża własną drogą. Najważniejszym patentem, na którym reżyser filmu, Nithiwat Tharathorn oparł przedstawioną historię jest inteligentne komplikowanie i oddalanie wyczekiwanego i jak najbardziej zgodnego z konwencją spotkania się przeznaczonych sobie dwojga głównych bohaterów. Mimo iż „The Teacher`s Diary” jest filmem, który nie zamierza wyłamywać się z formuły romantycznych, a finał jest łatwy do przewidzenia, to całość ogląda się z zainteresowaniem. Urocza, momentami zabawna, momentami wzruszająca, pozytywna historia bez natrętnego sentymentalizmu i patosu, za to ze śliczną Lailą Boonyasak. OCENA: 7/10


THE PHOTOGRAPH
(reż. Nan Triveni Achnas, Indonezja, 2006) 


Dramat. On jest ciężko doświadczonym przez życie, umierającym fotografem, ona – młodą prostytutką, bez pieniędzy, mieszkania, starającą się zapewnić utrzymanie córce i ciężko chorej matce. Indonezyjski „Fotograf” w reżyserii Nan Triveni Achnas to kameralna, skromna historia o samotności, traumatycznej przeszłości i beznadziejnej teraźniejszości. To także historia dwojga bohaterów, których los stopniowo do siebie zbliża, oferując im jedyne chwile szczęścia, jakie spotkają ich w życiu. Tego rodzaju opowieści nie są w kinie czymś odosobnionym, ale siła filmu indonezyjskiej reżyserki tkwi w subtelnej prostocie przedstawionej historii, w estetycznej powściągliwości, w subtelnym humorze, w niespiesznym tempie i aktorskich kreacjach Kay Tong Lima w tytułowej roli oraz Shanty w roli Sity. Obraz Achnas, i to też wyróżnia go od podobnych filmów, przesiąknięty jest indonezyjską egzotyką: spirytualizmem, kultem przodków, motywem pamięci. „The Photograph” - mały wielki film. OCENA: 8/10
 

THE RAINBOW TROOPS
(reż. Riri Riza, Indonezja, 2008)


Dramat. „Marzenia się spełniają” - oto jeden z najbardziej rozpowszechnionych banałów kina amerykańskiego. Ale ten  frazes jest też najzwięźlejszym streszczeniem indonezyjskiego filmu Riri Rizy, „The Rainbow Troops”, najbardziej kasowego (wg Wikipedii) lub najchętniej oglądanego (IMDb) filmu w historii kina Indonezji. Obraz Rizy tak bardzo rozsławił wyspę Belitung, jeden z najbiedniejszych regionów kraju, na której rozgrywa się akcja „The Rainbow Troops”, że dziś jest  jedną z największych atrakcji turystycznych Indonezji. Skąd to ogromne powodzenie  u publiczności? Film opowiada historię uczniów szkoły podstawowej, wywodzących się z najbiedniejszych warstw indonezyjskiego społeczeństwa, którzy dzięki wrodzonym talentom oraz determinacji ich pełnych poświęcenia nauczycieli, wbrew wszelkim przeciwnościom losu, odnoszą sukcesy i spełniają swe marzenia. Prawie jak w sporej części amerykańskich filmów w rodzaju „od pucybuta do milionera”, choć w tym przypadku „prawie” robi ogromną różnicę. „The Rainbow Troops” jest znacznie bliższy wybitnemu filmowi Zhanga Yimou, „Not One Less”, mimo iż oba obrazy, opowiadają różne historie. Ale łączy je ta sama żarliwa wiara w niezłomność ludzkiego ducha i głęboki szacunek dla tych najbiedniejszych, skazywanych na zapomnienie, analfabetyzm, pracę ponad siłę i nędzę. Być może obraz Rizy przedstawia zbyt uładzoną historię, ale czyż możemy się czepiać filmu, który wywołuje tak wiele, intensywnie pozytywnych emocji? OCENA: 8/10  


A GIRLS WALKS HOME ALONE AT NIGHT 
(reż. Ana Lily Amirpour, USA, 2014) 

Horror. Podobno pierwszy irański horror wampiryczny w historii kina z Iranu, wysoko oceniony na IMDB, nagradzany na różnych festiwalach, a dla mnie okazał się wielkim rozczarowaniem. Oglądając ten film ma się wrażenie, że pomysłów wystarczyło na krótki metraż, którego jest zresztą rozwinięciem. Poszczególne sceny są urokliwe, ładnie sfilmowane (czarno- białe zdjęcia!), ciekawie zainscenizowane, zilustrowane niebanalną muzyką tyle tylko, że te sceny w żaden sposób nie układają się w zajmującą historię. W filmie wieje więc nudą, że aż przeciągi się robią, emocji w nim prawie żadnych, horroru jeszcze mniej a z obsady aktorskiej, jak ktoś napisał na IMDb, najlepiej zagrał .... kot. W sumie szkoda czasu. OCENA: 4/10


FAREWELL MY CONCUBINE
(rez. Chen Kaige, Chiny, 1993)

Dramat, obyczajowy, historyczny. Obok „Zawieście czerwone latarnie” Zhanga Yimou i „Błękitna latawca” Tian Zhuangzhuang najwybitniejszy film Piątej Generacji chińskich reżyserów. Podobnie do wymienionych tytułów obraz ten opowiada o dramatycznych losach jednostek uwikłanych w okrutną dwudziestowieczną historię Chin: wojnę domową, okupację japońską, rządy reżimu Mao Tse-tunga, aż po jego upadek w latach siedemdziesiątych. Chen Kaige, poszerza jednak perspektywę typową dla rozrachunkowego kina reżyserów Piątej Generacji o uniwersalny obszar związany z tematem związków artysty ze sztuką, przyjaźni i miłości. Umieszcza swą akcję także w niezwykłym środowisku: artystów chińskiej opery. Mimo różnorodności wątków poruszanych w filmie, Chen w mistrzowski sposób panuje nad całością prawie trzygodzinnego materiału, tworząc wizualnie wyrafinowaną, fascynującą i zarazem głęboko przejmującą opowieść o artystach w czasach komunistycznej zarazy, o przeklętym losie artysty, który z idola tłumów równie łatwo może stać się jego ofiarą, a także o cierpieniu, bez którego nie ma prawdziwej sztuki. Ostateczny artystyczny sukces obrazu Chena (Złota Palma na festiwalu w Canness w 1993) nie byłby możliwy bez popisowych kreacji Gong Li, Zhang Fengyi i przede wszystkim Leslie Cheunga w roli tytułowej. Mądry, wielowymiarowy film, który ogląda się na krawędzi fotela. OCENA: 9/10


DEEP RED LOVE 
(reż. Kazuya Konaka, Japonia, 2013)


Dramat. „Dead girl walking" - tak w trzech słowach można streścić fabułę tego japońskiego dramatu, zupełnie niesłusznie określanego jako thriller czy tym bardziej horror. Yuri popełniła samobójstwo. Błąka się teraz po ulicach Tokio, przesiaduje w swoim pokoju, przygląda się swoim szkolnym koleżankom, ale nikt jej nie zauważa, a ona sam nie może w żaden sposób ingerować w materialny świat. Czuje się opuszczona, przeraźliwie samotna... „Deep Red Love” Kazuyi Konaki to jeden z najciekawszych filmów poruszających temat samobójstwa. Niezwykle trafny w ocenie wszelkich konsekwencji aktu targnięcia się na własne życie zarówno z perspektywy samobójcy, jak jego bliskich, jak też ogólnoludzkiej. Ale to także film o życiu, o jego niezwyklej wartości, którą nieodwołanie przekreśla samobójstwo. Skromny, prosty film, w którym niewiele się dzieje, a jednak ogląda się go z zainteresowaniem, bo unikając patosu i taniej sensacji, mówi głosem żarliwym i szczerym do widza wprost: nie warto umierać! A ponieważ tym widzem jest przede wszystkim japońska młodzież, wśród której zatrważająco często zdarzają się samobójstwa, jest to głos niebywale doniosły i ważny. Dlatego można wybaczyć reżyserowi pewne niedostatki fabularne i realizację momentami przypominającą produkcję telewizyjną. Plus znakomita ścieżka dźwiękowa m.in. z utworami rockowej grupy Pay Money to My Pain. OCENA: 7/10


BUTTERFLY AND FLOWERS
(reż. Euthan Mukdasanit, Tajlandia, 1985)

Dramat. Jeden z pierwszych tajlandzkich filmów pokazany i nagrodzony na międzynarodowym festiwalu filmowym (Honolulu). Pochodzący z 1985 r. obraz opowiada historię Hoo Yoona, nastolatka, zamieszkującego w muzułmańskiej mniejszości na południu Tajlandii. Trudna sytuacja rodzinna zmusza go do przyjęcia roli jedynego żywiciela i opiekuna chorego ojca i młodszego rodzeństwa. Gdy sprzedaż lodów nie przynosi spodziewanych zysków, Hoo Yoon podejmuje pracę przemytnika ryżu, zaprzyjaźniając się z innymi nastolatkami wykonującym to niebezpieczne zajęcie. Zrealizowany w naturalnych plenerach z udziałem naturyszczyków film Euthana Mukdasanita ujmuje realizmem przedstawienia, autentyzmem postaci, egzotyką miejscowych zwyczajów i wagą poruszanych problemów zarówno w wymiarze społecznym (ubóstwo, zatrudnianie nieletnich, przemyt), jak też uniwersalnym (młodzieńcze miłości i przyjaźnie, rola i znaczenie rodziny, rozwój duchowy). Pięknie sfilmowany, głęboko humanistyczny film słusznie uważa się za jedną z najlepszych tajlandzkich produkcji w dziejach kinematografii tego kraju. OCENA: 8/10     


DAYS OF WRATH
(reż. Shin Dong-yeob, Korea Płd, 2013)


Thriller, dramat. Niewyczerpana zdaje się być pomysłowość Koreańczyków w poruszaniu takich tematów jak cierpienie i zemsta. Swoją drogą często są one ze sobą splecione, tak jak w „Days of Wrath” – opowieści o szkolnej przemocy, której ofiara pada Joon-seok oraz o zemście, którą szykuje na swym największym prześladowcy, Chang-shiku. Ofiara i oprawca spotykają się bowiem ponownie piętnaście lat później, ale Joon-seok nie ma nic do stracenia, a Chang-shik wszystko: intratną pracę, piękną narzeczoną, z którą pragnie się ożenić a także luksusowe życie na koszt bogatego ojca. „Days of Wrath” to przede wszystkim thriller, więc akcja mimo pewnych ambicji ze strony twórców filmu, koncentruje się przede wszystkim na pojedynku między dwojgiem antagonistów. Nie znajdziemy więc w tym filmie równie głębokiej analizy zarówno na poziomie psychologicznym, jak moralnym skutków młodzieńczej traumy, jak w przypadku animacji „The King of The Pigs”, bo reżyser filmu Shin Dong-yeob pilnuje przede wszystkim tempa i atrakcji w postaci kolejnych coraz brutalniejszych konfrontacji między oponentami. Solidny thriller z ciekawie zarysowanymi postaciami głównych bohaterów, choć bez wątpienia wiele scen z tego filmu wyda się nam dziwnie znajoma. OCENA: 7/10


ROOM-MATE
(reż. Takeshi Furusawa, Japonia, 2013)


Thriller, psychologiczny. Japońska wariacja na temat „lokatorki z piekła rodem”. Harumi zaprzyjaźnia się z Reiko tak bardzo, że zgadza się by jej przyjaciółka zamieszkała z nią razem. Początkowa idylla wspólnego pomieszkiwania szybko przemienia się w koszmar, gdy Reiko zaczyna się coraz bardziej niepokojąco zachowywać i zaczynają ginąć osoby z otoczenia Harumi. Powtórka z rozrywki? Twórcy filmu dokładają starań, zwłaszcza w końcowych fragmentach filmu, aby wyjść poza dobrze znany i zgrany schemat. Fabuła zatem dość niespodziewanie zahacza o kilka całkiem ważkich kwestii, jak dramatyczne skutki seksualnego wykorzystywania w dzieciństwie czy problem tożsamości (a że to tożsamość japońska, czyli krucha jak lód, łatwo o jej dezintegrację). Kwestie psychologiczne czy raczej psychopatologiczne nie są nazbyt głęboko i wnikliwie ukazane,  bo „Room-Mate” to przede wszystkim kino rozrywkowe, niemniej sam fakt ich poruszenia a także próba wyjścia poza zgraną konwencję oceniam pozytywnie. Trochę może zbyt długi i nieco przekombinowany w finałowej części, ale generalnie całkiem przyzwoity thriller psychologiczny. OCENA: 6/10 


RED ANGEL
(reż. Yasuzo Masumura, Japonia, 1966)


Dramat, wojenny. Antywojenne arcydzieło Yasuzo Masumury z kolejną wielką rolą Ayako Wakao. Pielęgniarka Sakura Nishi zostaje wysłana do szpitala polowego na linię frontu japońsko-chińskiego. Po przybyciu na miejscu dołącza do dr Okabe. Brakuje wszystkiego a rannych żólnierzy jest tak wielu, że doktor zajmuje się jedynie amputacją kończyn a Nishi wyjmowaniem kul z ran. Doświadczając skutków wojennego koszmaru w tak potężnej dawce, Nishi i Okabe zbliżają się do siebie, szukając w skazanym na niepowodzenie romansie chwili wytchnienia i zapomnienia. Słynący z kreacjonistycznego stylu Masumura tym razem stawia na trudny do zniesienia naturalizm: piętrzące stosy odciętych kończyn, rozgrzebane rany, podłoga tonąca we krwi, wijący się z bólu żołnierze. Jest to też chyba najbardziej „cielesny” filmy Masumury: ciała są ranione, okaleczane, pozbawiane kończyn (wątek bezrękiego szeregowca), ale cielesna jest żądza, która ogarnia japońskich żołnierzy gwałcących Nishi, czy namiętność, która rodzi się między pielęgniarką a lekarzem. Zderzenie naturalizmu wojny z seksualnością uosabianą przez posągowo piękną Wakao przypomina nieco estetykę Nuberu Bagu, choć sceny erotyczne, jak to tylko Masumura potrafi, są przepięknie sfilmowane i wysmakowane, jakby przez ich estetyzację reżyser chciał przekazać, że w wojennym koszmarze tylko fizyczna bliskość dwojga zatraconych w namiętności kochanków może przynieść ocalenie.  Reżysersko bezbłędny, z wyczuciem sfilmowany „Red Angel” opiera się przede wszystkim na rewelacyjnej grze dwojga głównych bohaterów: Shinsuke Ashidy (dr Okabe) i Ayako Wakao (Nishi), w być może jej najlepszej obok Ayako Taikagway z „A Wife Confess”, roli u Masumury. Warto znać.   OCENA: 8/10
   

SEISAKU`S WIFE
(reż. Yasuzo Masumura, Japonia, 1965)


Dramat. Reżysersko-aktorski tandem, Yasuzo Masumura - Ayako Wako w swym kolejnym ważnym i udanym filmie do scenariusza Kaneto Shindo na podstawie powieści Genjiro Yoshidy. Okane (Wakao) zostaje wydana przez cierpiącą biedę rodzinę bogatemu kupocowi. Gdy ten umiera, pozostawia dziewczynie na tyle pokaźną sumę pieniędzy, że Okane wraz z matką może spłacić długi i powrócić do rodzinnej wioski. Nie jest jednak w niej mile widziana: kobiety zazdroszczą jej urody, mężczyzn irytuje jej niedostępność. Gdy jednak w wiosce pojawia się Seisaku, młody, przystojny żołnierz, zakochuje się z wzajemnością w Okane, co staje się początkiem tragicznej historii kochanków odrzuconych przez wiejską społeczność. „Seisaku`s Wife” to jeszcze jedna, ale wciąż tak samo znakomicie opowiedziana, sfilmowana i zagrana (jak zwykle świetna Wakao, ale też bardzo dobry Takahiro Tamura) opowieść o niszczącej sile namiętności. Nieco w tle wątku ognistego romansu między bohaterami, który przynosi więcej cierpienia niż spełnienia, Masumura opowiada o nietolerancji, ksenofobi, o militarnej paranoi i wojnie, która brutalnie wdziera się w życie kochanków. Stylowe, mroczne, pełen pasji i emocji – kino, które niewiele się zestarzało. OCENA: 8/10


PUNISHMENT ROOM
(reż. Kon Ichikawa, Japonia, 1956)


Dramat. Jeden z najbardziej ponurych, bezkompromisowych filmów japońskich z lat pięćdziesiątych. Takie kino w tamtym czasie robił przede wszystkim twórca „Ogni polnych”, Kon Ichikawa. Pochodzący z tego samego roku, co słynny antywojenny obraz, „Punishment Room” jest adaptacją powieści Shinatoro Ishihary, czołowego przedstawiciela nurtu taiyozoku („słoneczne plemię”) poświęcone zbuntowanemu, zagubionemu pokoleniu powojennej młodzieży. Tym nurtem w literaturze zainteresowali się wkrótce japońscy filmowcy: m.in. „Sezon słońca” T. Furukawy, „Zakazany owoc” K. Nakahiry. Najwybitniejszym a na pewno najdrapieżniejszym z filmów nurtu taiyozoku pozostaje jednak obraz Ichikawy – opowieść o zbuntowanym, nieuznającym żadnych autorytetów i wartości Katsumim Shimadzie. Bohater „Punishment Room” w znakomitej, niezwykle sugestywnej kreacji Hiroshiego Kawaguchiego, jest właściwie... antybohaterem. Egoistyczny, arogancki, bezczelny, amoralny, skrajnie materialistyczny, ale mimo to tragiczny. Bunt Katusmiego jest bowiem rozpaczliwą próbą ucieczki przed skompromitowanym światem wartości dorosłych i posłusznym życiem w społecznym stadle, która jednak nie ma szans powodzenia. Przyjmując agresywną postawę konfrontacji, za którą kryje się pustka, bohater skazuje się na ostateczny upadek.  Mimo roku 1956 „Punishment Room” to film niepokojąco aktualny i wciąż wywołujący autentyczny dreszcze przerażenia. Plus Ayako Wakao w drugoplanowej, ale dramaturgicznie niezwykle istotnej roli dziewczyny brutalnie wykorzystanej i upokorzonej przez Katsumiego. OCENA: 8/10  


THE WIFE OF SEISHU HANAOKA
(reż. Yasuzo Masumura, Japonia, 1967)


Dramat. Jeden z późniejszych, wspólnych filmów Yasuzo Masumury i Ayako Wakao i też jeden z bardziej konwencjonalnych. Piękna aktorka gra w nim Kae; dziewczynę, która zostaje żoną młodego, ambitnego, prowincjonalnego lekarza, Unpeia „Seishu” Hanaoki. Hanaoka to postać historyczna – pierwszy na świecie przeprowadził operację chirurgiczną z zastosowaniem znieczulenia ogólnego. Dokonał tego już w 1805 r! Ale „The Wife of Seishu Hanaoka” nie jest filmem biograficznym, lecz opowieścią o niezwykłym miłosnym „trójkącie”, łączącym skomplikowanymi relacjami troje głównych bohaterów: młodą żonę, jej teściową oraz męża. Szczególnie istotny i niezwykle interesujący jest wzajemny związek, przede wszystkim za sprawą znakomitego scenariusza Kaneto Shindo i zniuansowanej gry aktorskiej odtwórczyń ról kobiecych, Wakao oraz wybitnej japońskiej aktorki, gwiazdy filmów Mikio Naruse, Hideko Takamine. Wielka przyjemność oglądać te dwie wspaniałe aktorki w rolach, które pozwalają im ukazać całą gamę zmiennych i sprzecznych emocji, które grane przez nich bohaterki żywią do siebie. To kochają i okazują szacunek i zrozumienie, to nienawidzą się, gardzą i wzajemnie się poniżają. A iskrą, która wyzwala w nich te skrajne emocje, jest miłość do Unpeia – pod tym względem to bardzo charakterystyczny obraz Masumury, często ukazujący miłość jako ślepe, niszczące uczucie. Może tym razem fabuła opowiedziana trochę bardziej klasycznie i mniej efektownie (choć Masumura nie rezygnuje z drastycznych momentów ukazujących okaleczenia i operację bez znieczulenia), ale nadal trzyma wysoki poziom.  OCENA: 7/10


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz